Zatoka Biskajska
maj 2024
Autor: Robert Grodecki
Zatoka Biskajska
tekst i zdjęcia
Robert Grodecki
Są takie miejsca na świecie i takie akweny, o których marzy wielu żeglarzy. Liczni z nich odczuwają wręcz wewnętrzny przymus „zaliczenia” rejsu po tych legendarnych wodach. Jednym z takich akwenów są wody Zatoki Biskajskiej. Historycznie pierwszy trudny odcinek na drodze żaglowców z Europy na południe, w poszukiwaniu pasatu i dalej na zachód ku nowym lądom. Zatoka Biskajska, ze względu na swoje ukształtowanie - otwarcie na zachodnie, sztormowe wiatry i fale z północnego Atlantyku, gwałtowne wypłycenie z głębi oceanu w półkę szelfu kontynentalnego sprzyjającą spiętrzaniu się fal oraz barierę na wschodzie i południu w postaci skalnego wybrzeża Francji i Hiszpanii, często stawała się istną pułapką bez wyjścia. Przez stulecia na skałach Zatoki Biskajskiej swój żywot skończyło wiele żaglowców. Nawet dzisiaj dla przeciętnej wielkości jachtu, a i większych jednostek pod żaglami, przejście zatoki jest pewnym wyzwaniem. Potrzeba około czterech dób dobrej pogody by bezpiecznie przeskoczyć z Hiszpanii do północnej Francji (lub odwrotnie) ponad otwartą „paszczą” Zatoki Biskajskiej. Szczególnie trudne jest to w okresie jesiennych i zimowych sztormów znad Atlantyku. Ja miałem okazję żeglować po tych wodach w maju, ale i tak spotkaliśmy po drodze silny wiatr, spore fale i deszcz padający przez dwa tygodnie z krótkimi przerwami – ale po kolei.
O rejsie na żaglowcu STS Pogoria pomyślałem zimą 2023 r. Raczej myślałem o kolejnym spokojnym pływaniu po wodach Zatoki Genueńskiej, pomiędzy Korsyką, Elbą, Niceą czy Saint – Tropez – jak w poprzednich rejsach z głogowską młodzieżą pod kapitanem Andrzejem Ziajką. Niestety, jak się okazało na żadnym z zimowych turnusów miejsca już nie było. Trwał jedynie wolny nabór na dwutygodniowy etap powrotny z Cascais k. Lizbony do Cherbourga nad Kanałem Angielskim (potocznie zwanym La Manche:-), trasa ok. 1000 Nm. A to wiązało się z koniecznością przejścia wód Zatoki Biskajskiej - w maju najczęściej pod wiatr i fale. Na plus było to, że etap ten miał prowadzić zaprzyjaźniony kapitan… Andrzej Ziajko. Szybki telefon do przyjaciela i decyzja o zapisaniu się do załogi żaglowca.
Kolejnym etapem było poszukiwanie optymalnego (i taniego) połączenia, najlepiej bezpośredniego. Oferty z Wrocławia i Poznania wiązały się z koniecznością przesiadek, często z niegwarantowanym czasem zmiany samolotów. Jedyne dwa bezpośrednie połączenia były z Warszawy i Modlina. Z Okęcia – ale przylot do Lizbony po godzinie 17:00 i z Modlina – przylot przed 10:00 (optymalnie dla zamustrowaniu się na statku w dniu 13 maja), ale niestety Ryanairem. Cena i godzina jednak wzięły górę nad niedogodnościami linii lotniczej. Tylko jak dojechać z Lubina na lotnisko i to na godzinę czwartą rano, gdy nie kursuje transport publiczny? Przyjazd samochodem i pozostawienie go na parkingu nie wchodził w grę, z Cherbourga mieliśmy zapewniony powrót do kraju (z przystankiem w Poznaniu) autokarem, którym wcześniej miała przyjechać młodzież na kolejny etap. Czyli nocleg w Modlinie, najlepiej w bliskiej odległości od lotniska, aby uniknąć kłopotów w transferze z hotelu w środku nocy. Optymalnym rozwiązaniem był nocleg w hostelu kapsułowym w budynku odpraw modlińskiego lotniska. Wystarczyło zejść po schodach, by znaleźć się w hali odpraw. Szybka rezerwacja przez Booking i pozostało jedynie czekać na majowy urlop.
Nie znaczy, że w okresie od grudnia do maja nic się nie działo, wręcz przeciwnie. Z rozmów z Andrzejem wynikało, że sprawa jego dowództwa na statku się komplikuje. Doszło do jakichś nieporozumień z nowym armatorem. Od dwóch lat jest nim Pomorski Okręgowy Związek Żeglarski. Tak, czy inaczej nic już nie mogło mnie odwieść od udziału w rejsie. Przeważyła sprawę atrakcyjna trasa rejsu i atmosfera Pogorii. Przy okazji miałbym możliwość poznać nową stałą załogę żaglowca. Kamila nowego kuka, Andrzeja nowego mechanika i Benedykta – bosmana.
Do Warszawy i dalej do Modlina dojechałem pociągami. Trzeba przyznać, że z roku na rok polskie koleje działają coraz lepiej, nowe wagony, sympatyczna obsługa, akceptowalne ceny biletów (zwłaszcza w porównaniu do ceny benzyny), możliwość prostego zakupu biletu przez aplikację bez wychodzenia z domu skutecznie zachęcają do podróżowania koleją. Sam dojazd ze stacji PKP Modlin odbywa się autobusem (w cenie biletu kolejowego). Na stacji wysiadłem ok. 15:00, a zakwaterować się w hostelu mogłem dopiero o 20:00 – ten wolny czas postanowiłem wykorzystać do zwiedzenia historycznej modlińskiej twierdzy nad Wisłą. Kubatura obiektu porównywalna z klasztorem w Lubiążu, podobnie zły stan (obiekt popada w ruinę). Okrążenie koszar zajęło ponad godzinę. Okazało się, że spora część powojennej zabudowy miasta również mieści się w zakresie starych, zewnętrznych fortyfikacji twierdzy. Położenie miasta na wysokim wschodnim brzegu Wisły zapewnia wspaniały widok na leniwie płynącą rzekę i drugi brzeg z ruinami równie okazałego spichlerza. Dzień był upalny i mocno dał się we znaki. Na lotnisko dojechałem po 19:00 i udałem się na rekonesans hostelu – a może uda się wcześniej wejść do kapsuły? Spacerując po Modlinie nie sprawdzałem poczty na telefonie. Dopiero na lotnisku zorientowałem się, że Booking na dwie godziny przed wskazaną godziną zakwaterowania przysłał informację, że wszystkie miejsca są zajęte i proponuje nocleg w mieście! Czyli w grę weszła opcja, której chciałem uniknąć, tj. nocny transfer na lotnisko. Na szczęście Hotel Palace okazał się miłą miejscówką z sympatyczną obsługą. Standard wyższy niż w hostelu na lotnisku, a cena niższa o 30 zł – akurat na zaprzyjaźnioną i polecaną przez hotel taksówkę.
Na lotnisko dotarłem przed czwartą rano, wylot chwilę przed szóstą. Spory tłum przed odprawą bagażu, ale o dziwo wszystko poszło sprawnie i po 30 minutach mogłem pójść na odprawę osobistą. Było miło i sprawnie. Czyżby opinie o Modlinie były przesadzone? Niestety nie, ale to już chyba nie wina lotniska tylko przewoźnika. Bardzo szybko podróżujący lotem do Lizbony mieli się przekonać o bulwersującej praktyce Ryanaira, tj. polityce sprzedawania większej ilości biletów niż miejsc w samolocie. Na szczęście wcześniej znalazłem miejsce siedzące przy samych drzwiach do ostatniej odprawy przed wejściem na płytę lotniska, czyli byłem na początku kolejki. Na kilkanaście minut przed odprawą wybrzmiał komunikat, że ze względu na stawienie się wszystkich pasażerów, którym sprzedano bilety, linia proponuje chętnym inne połączenie. Komunikat wywołał spore zamieszanie na końcu kolejki. Nie wiem, co się działo później, bo nie wszyscy mieli szansę na lot. Rozwiązaniem jest wykupienie opcji „wejścia w pierwszej kolejności” na pokład samolotu (to jeden z numerów Ryanaira, by proponując niską wyjściową cenę biletu następnie dorobić na dodatkowo płatnych opcjach). Ja o tym nie pomyślałem, ale inni tak. Okazało się, że spora grupa podróżnych wykupiła tę opcję. Był lekki stres, czy się załapię na lot, a przecież Pogoria czekała w Portugalii na nową załogę. Były jednak i pozytywy stania w w tłumie zwykłych pasażerów. Poznałem (po sztormiakach) kolejnych uczestników rejsu. Co przydało się w Lizbonie.
Sam lot przebiegł spokojnie. Dużym zaskoczeniem było gdy przy odbieraniu bagaży z taśmy w hali przylotów okazało się, że cztery godziny przesiedziałem obok kolejnej załogantki Pogorii, studentki Julii z Warszawy (trafiliśmy do wspólnej wachty). Z poznanymi na lotnisku załogantami (pięć osób) postanowiliśmy wziąć Bolta i razem dojechać do Cascais (ok. 30 km), w cenie podróży metrem i pociągiem (Inni mieli mniej szczęścia. Okazało się, że w tym dniu, w metrze doszło do awarii i dwie stacje należało przejść z bagażami w drodze na dworzec kolejki podmiejskiej. Oczywiście były komunikaty o zastępczym autobusie, ale kto by tam zrozumiał komunikaty podawane po portugalsku). Na miejsce dotarliśmy chwilę po jedenastej. Ostatni załoganci poprzedniego etapu właśnie opuszczali pokład żaglowca. Po zaokrętowaniu nastąpił podział na wachty. Trafiłem do IV wachty, a to oznaczało kambuz w dniu przyjazdu i konieczność pomocy kukowi Kamilowi w przygotowaniu obiadokolacji dla czterdziestoosobowej załogi. Dopiero pod wieczór mogliśmy wyjść do miasta i pozwiedzać najbliższą okolicę. Kapitan zapowiedział wyjście w morze na dzień następny (poniedziałek 14.05.2024) w południe. Cascais jest tym dla Lizbony, czym Sopot dla Gdańska.
Rano udało nam się z wachtą jeszcze wypić kawę i zjeść ciastko na mieście. Około godziny trzynastej czasu okrętowego (polskiego) wyszliśmy w morze. Po wyjściu spod osłony brzegu okazało się, że fala, wzbudzona wiatrem o sile ok. 5ºB, jest już całkiem spora, a im bliżej nocy tym mocniej wiało i rosła fala – na szczęście dosyć długa na Atlantyku. Pierwsi załoganci przywitali Neptuna i zalegli w kojach (niektórzy na pierwszy posiłek pojawili się po trzech dniach). Załoga w okrojonym składzie prowadziła wachty morskie. Nasza przygoda rozpoczęła się. Z zaciągniętego chmurami nieba zaczął padać deszcz – mało powiedziane, wręcz lało i tak przez pierwszy tydzień. Temperatury w okolicach 12 – 14ºC, w nocy chłodniej. Szybko sprawdziły się dobre sztormiaki. Niestety, niektórzy załoganci byli wyposażeni w zwykłe kurtki outdoorowe, mało odporne na ciągły i intensywny opad deszczu. Połowa załogi zaraz zaczęła pociągać nosami, kaszleć i mieć niezdrowe rumieńce.
Kolejne wachty na oceanie pozwoliły nawiązań nowe znajomości i przyjaźnie. Z wzmiankowaną Julią z samolotu, Robertem, Michałem i Kamilem z Warszawy, najstarszym Stanisławem. No i z Jackiem – najlepszym z najlepszych oficerów na całej Pogorii. Kolejne dni na morzu przyniosły spokojną rutynę zmieniających się wacht, wybijanych na okrętowym dzwonie szklanek, porannego stawiania bandery, regularnie serwowanych posiłków. W wolnym czasie załoga łapała sen, czytała książki, grała w karty lub po prostu rozmawiała.
Pierwszy, trwający dobę postój mieliśmy w hiszpańskiej La Corunie, jeszcze przed Zatoką Biskajską. Wszyscy z ulgą przyjęliśmy przerwę w rejsie, zwłaszcza że zaczęło się nieco wypogadzać. Spacer po pięknym starym mieście pełnym zabytków pozwolił na regenerację nadwątlonych sił. Nie zabrakło wizyty w knajpie specjalizującej się w serwowaniu pysznej, dojrzewającej szynki z miejscowym pieczywem i w dodatku popitej lokalnym piwem. W sobotę (może to była niedziela 19.05.2024) wyszliśmy ponownie na ocean, by w końcu zmierzyć się z wodami Zatoki Biskajskiej. Dalej wiało, ale słabiej, dalej padało, ale z przerwami, dalej było zimno, ale o kilka stopni cieplej niż w pierwszym tygodniu. Po drodze spotkaliśmy kilka jachtów płynących w przeciwnym kierunku, które specjalnie zmieniały kurs by przejść w pobliżu żaglowca idącego w przechyle z postawionymi żaglami rejowymi. Przejście Zatoki do francuskiej wyspy Ile Quessant zajęło nam dwie i pół doby. Nad ranem stanęliśmy na kotwicy blisko jedynego, malutkiego portu, położonego po wschodniej (czyli dobrze osłoniętej przed zachodnimi sztormami) stronie wyspy. Na wyspę chętni byli sukcesywnie wywożeni Pogoriowym ribem (rodzaj hybrydowej łodzi z przyczepnym silnikiem zaburtowym), gdzie część załogi ruszyła na zwiedzanie wyspy, część ruszyła na poszukiwanie sklepu, inni poszli zwiedzać latarnię (jedną z najstarszych w tej części francuskiego wybrzeża), a jeszcze inni zalegli w miejscowej knajpce, delektując się francuskim winem, Calvadosem czy też Grand Marinerem. Miejscową atrakcją okazał się delfin – lokalna maskotka, przyzwyczajony do ludzi i ruchu w porcie. Zupełnie oswojony i asystujący przy transporcie z i na nasz żaglowiec. Na Ile Quessant przekonaliśmy się, co znaczą pływy syzygijne w tej części Europy.
Po kolejnej półtorej dobie, minięciu prawą burtą Wysp Normandzkich zameldowaliśmy się w piątkowe popołudnie (24.05.2024) w Cherbourg-en-Cotentin, w północnej części Normandii, nad Kanałem La Manche, gdzie kończył się nasz rejs. Był czas na zwiedzenie miasta, popróbowania muli (rodzaj małży – nazywanych również omułkami), z których słynie ta część Francji. Była też okazja zwiedzić Muzeum Morskie z wystawionym jedynym na świecie egzemplarzem oryginalnej atomowej łodzi podwodnej Le Redoutable zbudowanej w 1967 r. i będącej w służbie przez kolejnych 20 lat, by stać się następnie najsłynniejszym eksponatem na wystawie.
Wyjazd autokarem do Polski był zaplanowany na sobotę, na godzinę 17:00, niestety następna załoga dotarła do Cherbourga z dużym opóźnieniem, a kierowcy musieli mieć 8 godzin przerwy na wypoczynek. Wystartowaliśmy dopiero po godzinie 22:00, by do Poznania dotrzeć późnym popołudniem w niedzielę, gdzie ja i kilka innych osób wysiadło, a reszta pojechała dalej do Warszawy i Gdańska. W Lubinie byłem po 22:00, przez Wrocław z jedną przesiadką, a rano pobudka o 5:10 i do pracy. Kolejny rejs przeszedł do historii.
Podsumowanie.
W trakcie dwutygodniowego rejsu, z jednym portem ( La Coruna ) i jednym kotwicowiskiem ( Ile Quessant ) po drodze, w czasie ponad 200 godzin żeglugi na żaglach i silniku pokonaliśmy prawie 1000 Nm. Był to typowy rejs na jak najszybsze przeprowadzenie Pogorii na Bałtyk, na letni sezon żeglarski. Dla wielu adeptów żeglarstwa szansa na wypływanie stażu, niezbędnego na kolejny stopnień - jachtowego sternika morskiego (jednostka powyżej 20 m kadłuba, wody pływowe o skoku powyżej 1,5 m) – a dla mnie kolejny już rejs na STS Pogoria. Przy okazji możliwość sprawdzenia, czy w wieku 60 lat dam radę pracować na rejach? Dałem radę, było ciężko, ale dałem radę:-)
Rejs odbyłem na pokładzie STS Pogoria, pierwszym w historii żaglowcu zaprojektowanym i zbudowanym w Polsce. Trzymasztową barkentynę zaprojektował Zygmunt Choreń, a zbudowała Stocznia Gdańska w 1980 r. (przy okazji numer rejestracyjny na żaglu). Powierzchnia ożaglowania 1000 m², wysokość masztów 32 m, długość kadłuba 47 m, zanurzenie 3, 5 m, wyporność 342 tony, moc silnika 348 KM. Fokmaszt nosi ożaglowanie rejowe, grot gaflowy, bezan trójkątny. Na pokład wchodzi 43 żeglarzy oraz kapitan i trzyosobowa załoga stała: kuk, mechanik i bosman. Żeglarze pracują w czterech wachtach na zmianę, z wachtą kambuzową.
Rok 2024
- Kalmary w Kalmarze
- Zatoka Biskajska
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach