Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
CZERWIEC 2003 r.
Autor: Relacja Marcina Stawiskiego
Będzie to mój pierwszy opis rejsu wiec przepraszam za wszelkie błędy związane z terminologią czy słownictwem. Przede wszystkim pragnę podziękować naszemu kapitanowi Jarkowi Szczepanowskiemu, bez którego nie powstałby ten artykuł. Jest tak "upierdliwy" że już nie dałem rady mu się wykręcić.
A więc od początku, jak to zostało napisane w tytule był to nasz pierwszy rejs po morzu, mój czyli Marcina Stawiskiego i mojego kolegi czyli Krzysztofa Stefanowskiego, a ponieważ nie mamy uprawnień do samotnego żeglowania po morzu wzięliśmy na przyczepkę takiego jednego kapitana żeglugi poprzecznej Jarka Szczepanowskiego. Jak przystało na porządnego kapitana Jarek od razu rozdzielił zadania, ja miałem przygotować menu na rejs, a Krzysiek miał zakupić potrzebne produkty. Ale co jędzą żeglarze na rejsach, przecież każdy ma inny gust, wiadomo że nie mogą to być produkty które się łatwo psują, a poza tym musi być tego na tyle aby nikt nie chodził głodny po ciężkiej pracy. Więc po ustaleniu menu Krzysztof zakupił potrzebne produkty w ogóle nie związane z ustalonym menu, trudno. Wyruszyliśmy w naszą podróż samochodem naszego kapitana (nie pamiętam marki) ale jakoś jechał, kiedy dojechaliśmy na miejsce tj do Szczecina stwierdziliśmy że jednak mamy za mało prowiantu i udaliśmy się do pobliskiego sklepu w celu uzupełnienia zapasów. Na miejscu czekał na nas, nasz morski jacht o wdzięcznej nazwie "Ambasador"(kto wymyśla te nazwy ?). Nie pamiętam czy wyruszyliśmy pierwszego dnia czy następnego ponieważ pisze ten artykuł w dwa lata po naszym rejsie (tak długo trwało namawianie mnie na ten artykuł, wyobrażacie sobie) ale chyba zaokrętowanie poszło nam w miarę szybko i w ten sam dzień wyruszyliśmy do Trzbieży naszej bazy wypadowej poza nasz kraj. Popłynęliśmy spokojnie na silniczku ponieważ raczej ciężko byłoby tam żeglować i wieczorem zawinęliśmy do portu. Tam po załatwieniu wszystkich spraw ja i kolega udaliśmy się na zwiedzanie miasteczka, ponieważ nie jest zbyt duże poszło nam raczej szybko. Ponieważ jednak zbliżał się wieczór stwierdziliśmy że może pójdziemy na jakąś imprezę, z daleka słuchać było że gdzieś się nieźle bawią, idąc za muzyka dotarliśmy na imprezę ale ponieważ była zamknięta zaczekaliśmy szukać innej (przecież tak łatwo się nie poddamy) i jak pomyśleliśmy tak zrobiliśmy. Wróciliśmy nad ranem totalnie zmęczeni i padnięci a nasz kapitan radośnie oznajmił nam że musimy się odprawić w straży granicznej i płynąć dalej to jednak było ponad nasze siły i kiedy strażnik przyszedł nas odprawić mieliśmy poważne problemy z wydostaniem się z kajut. Jednak po naganie udzielonej prezes kapitana daliśmy się namówić na pokazanie naszych twarzy strażnikowi który potraktował nas ulgowo i nie mecząc nas długo pozwolił nam wyruszyć na spotkanie z przygodą. Ponieważ jednak poprzednia noc nas trochę zmęczył ustaliliśmy, że jeden pójdzie spać na dwie godziny, a drugi będzie czuwał z kapitanem. Obraliśmy kierunek na Niemiecki port Ueckermunde w którym mięliśmy się zameldować że będziemy pływać po wodach naszego sąsiada.Tutaj pierwszy raz rozwinęliśmy żagle, a ponieważ wiało dość ładnie niedługo zawinęliśmy spokojnie do bardzo przyjemnego portu gdzie niemiecki strażnik usilnie starał się nam coć wytłumaczyć ale ponieważ nikt go nie rozumiał dał sobie spokój
(pamiętam tylko że chodziło o jakaś flagę). Po załatwieniu wszystkich spraw obraliśmy kierunek na wyspę Rughen, bo oczywiście nie napisałem że naszym celem było opłyniecie tej wyspy, mieliśmy do przebycia dwa mosty zwodzone i jeziorko planując zatrzymać się gdzieś w pobliżu wyjścia na morze. Było gdzieś koło południa gdy opatrzność nas opuściła i zaczęły się dziać rzeczy które miały wpływ na nasz dalszy rejs, nadmienię że nic nie zapowiadało tak drastycznych wypadków ale od początku. Wypadła moją część regeneracji sił po nocnej eskapadzie a wiec wartę trzymali kapitan i Krzysiek, ja spokojnie leżałem w koi na dziobie gdy nagle obudziła mnie krzątanina na pokładzie liczne pokrzykiwania czasem niecenzuralne słowa, widziałem przez luk na pokładzie że ktoś gania tam i z powrotem, wygramoliłem się więc na pokład, gdzie dowiedziałem się że uszkodzeniu uległ forsztag i o mało nie straciliśmy masztu który w najlepszym przypadku mógł rozwalić naszą rufę, bo w tamtą stronę wypadało mu się składać, w tym nieszczęściu mieliśmy jednak trochę szczęścia bowiem nasz maszt utrzymał się na fale od foka, przypomnę że płynęliśmy już na żaglu więc każdy podmuch wiatru mógł sprawić nam przykrą niespodziankę. Szybko więc zwinęliśmy żagiel i razem z bomem odpięliśmy od masztu. Jednocześnie wszelkie dostępne fały i liny, które dochodzą do masztu przewiązaliśmy na przód aby tylko utrzymać go w pionowej pozycji. Wszystkie nasze wysiłki zostały uwieńczone sukcesem i maszt pozostał w pozycji pionowej wprawdzie nie mogliśmy już żeglować ale na szczęście mogliśmy się poruszać za pomocą silnika, dzięki któremu dotarliśmy do znajdującego się przeciw Peenemunde portu w którym zatrzymaliśmy się aby oszacować straty i odpocząć po dość burzliwym dniu. Trzeba przyznać, że port był dość duży i nowoczesny z pełnym zapleczem sanitarnym i kulinarnym. Z tego co pamiętam to zostaliśmy w nim chyba ze dwa dni, stwierdziliśmy że naprawa jest niemożliwa w obecnych warunkach, a pewnością zbyt kosztowna jak na naszą kieszeń więc albo należało wracać z powrotem powoli do domu albo spróbować kontynuować naszą podróż zmieniając być może nasze pierwotne plany. Nie bylibyśmy sobą gdybyśmy całkowicie zrezygnowali z naszej przygody więc po usilnych namowach a nawet delikatnej perswazji namówiliśmy naszego kapitana na dalszą podróż. Generalnie baliśmy się tylko czy wytrzymają nasz prowizoryczne zabezpieczenia i maszt nie poleci na nas w czasie podróż przez pełne morze. Zawinęliśmy więc do Peenemunde gdzie pozwiedzaliśmy pozostałości po II Wojnie i pełni obaw wyruszyliśmy do jednego portu na wyspie Rughie. Oczywiście jak to na morzu zaczęło wiać trochę mocniej i fale były trochę wyższe niż na jeziorku, maszt trzeszczał ale płynęliśmy dalej. Potem staraliśmy trzymać wzdłuż brzegu gdzie fale były trochę mniejsze i nie rzucało nami w dół i w górę. Pod wieczór udało nam się dopłynąć bezpiecznie do portu i odsapnąć po całym dniu na silniczku który dostał trochę w kość, baliśmy się tylko aby nas nie zawiódł bo w tedy moglibyśmy jedynie kręcić sterem. Miasteczko było dość malownicze a że udało nam się szczęśliwie dopłynąć postanowiliśmy go jeszcze pozwiedzać wieczorem. Rano zrobiliśmy "odpowiednie" zapasy i około 11 lub 12 ruszyliśmy z powrotem w kierunku Świnoujścia dotarliśmy tam chyba około 22 lub później, strażnik nawet do nas nie przyszedł wiec wpłynęliśmy do portu i tam zatrzymaliśmy się na noc. Musieliśmy wracać bo po nas jacht przejmowała inna grupa więc musieliśmy dokonać odpowiednich napraw i oddać jacht w pełni sprawny. Rano więc czym prędzej ruszyliśmy dalej jedyną pociechą była pogoda która naprawdę nam dopisała tak że nawet opalaliśmy się choć o czym nie wspomniałem nasz rejs odbywał się w czerwcu. Pod drodze zatrzymaliśmy się na odprawę i obiad w Trzebieży, a następnie niezwłocznie udaliśmy się do Szczecina naszej bazy głównej gdzie dokonaliśmy odpowiednich napraw które zajęły nam cały dzień następny ale jacht był w pełni sprawny i mógł wyruszyć w następny rejs. Szkoda tylko że nasz dziewiczy rej nie pozwolił nam dłużej cieszyć się z pełnych żagli oraz dużych przechyłów. Mimo tego uważam że był to bardzo udany rejs i jeśli kapitan nas jeszcze nie znienawidził to kiedyś go powtórzymy tym razem osiągając nasz cel. A więc Ahoj.
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach