Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
18 - 25 lipca 2015
Autor: Posejdon
Ambasadorem dookoła Gotlandii – rozmowa z Mirkiem Skoczkiem organizatorem udziału (i skiperem) klubowego jachtu w regatach Sailbook Cup 2015.
Niewątpliwie najważniejszą imprezą żeglarską tegorocznego lata, w jakiej uczestniczył klubowy jacht, był udział Ambasadora w bałtyckich regatach Sailbook Cup 2015. Była to już piąta edycja tych najdłuższych morskich regat na Polskim wybrzeżu. W sumie to ponad 500 Mm w poprzek Bałtyku. Dwuetapowe regaty wokół Gotlandii, ze startem i metą w Sopocie oraz z przystankiem w Visby, z roku na rok gromadzą coraz więcej jachtów i załóg. W tegorocznej edycji na starcie, w dniu 18 lipca, zameldowało się 45 jachtów i ok. 100 uczestników. Zebranych, tradycyjnie, przywitał Jacek Zieliński – pomysłodawca, organizator, uczestnik i wielokrotny zwycięzca regat. W czym dzielnie wspierany był - we wszystkich sprawach organizacyjnych i integracyjnych, przez Aleksandrę Warecką. Kpt. Jacek Zieliński, mimo dynamicznego rozwoju imprezy potrafił jak mało kto zadbać o niepowtarzalną atmosferę tych najambitniejszych morskich regat. Pięcioosobowa załoga s/y Ambasadora mogła się poczuć jak starzy weterani, mimo swojego debiutu.
Udział klubowego jachtu w Sailbook Cup 2015 był wypadkową chęci i możliwości. W związku z decyzją o przestawieniu Ambasadora na wody Zatoki Gdańskiej, start w regatach Poloneza stał się praktycznie niemożliwy. Doświadczenia wyniesione ze startu w Polonezie, niepowtarzalna atmosfera sportowej rywalizacji, możliwość poznania znanych żeglarzy, zgodnie z przysłowiem: „apetyt rośnie w miarę jedzenia” skłoniło do poszukania możliwości startu w alternatywnej imprezie.
Z inicjatywą wystawienia Ambasadora w regatach Sailbook Cup 2015 wystąpił kolega Mirosław Skoczek. Do załogi szybko dołączyli: Leszek Kukła (I of.), Robert Grodecki (II of.), Grzegorz Głowiński (III of.) i Wiesław Sobolewski (załoga). O tej ciekawej imprezie, w której klubowy jacht pokonał 536 Mm w czasie 139 h rozmawiamy z kpt. Mirosławem Skoczkiem.
Posejdon: Witaj Mirku! Opowiedz coś czytelnikom klubowego portalu o imprezie i jej uczestnikach. Dla kogo jest ta impreza, chodzi mi tu zarówno o jachty i żeglarzy?
Mirosław Skoczek: Regaty „Sailbook Cup” to najdłuższe morskie regaty organizowane w Polsce. Chociaż impreza jest skierowana głównie do amatorów – zatem nie zobaczymy na niej raczej profesjonalnych jachtów regatowych – jest trudna i wymagająca, a poziom startujących bardzo wysoki. Zostało to docenione przez Polski Związek Żeglarski który w tym roku nadał jej rangę Długodystansowych Morskich Mistrzostw Polski.
Posejdon: Jak wyglądały przygotowania do startu. Jak wypadał Ambasador na tle innych startujących?
Mirosław Skoczek: Jacht przejęliśmy już w środę wieczorem, tak więc do startu regat mieliśmy 2 dni na przygotowanie zarówno łodzi jak i siebie. Co do jachtu, to zrobiliśmy przegląd żagli i takielunku starając się wyłapać potencjalne problemy. Zaś sami wykorzystaliśmy ten czas na adaptację i dotarcie załogi. Zrobiliśmy trasę Górki Zachodnie – Hel – Sopot i po drodze testowaliśmy rozmaite konfiguracje żaglowe oraz trenowaliśmy m. in. stawianie spinakera.
Po zacumowaniu w bazie regat – Marinie Sopot – mieliśmy okazję przyjrzeć się naszym konkurentom, bo większość przybyła przed nami. Najmniejsze startujące jednostki to „setki” - pięciometrowe jachciki projektu Janusza Maderskiego budowane samodzielnie z myślą o przyszłorocznych regatach samotników przez Atlantyk. Największy - „Czarny Bonawentura” - ponad 20 metrów długości. Pomiędzy nimi całe spektrum jachtów, podzielone na grupy OPEN czyli wolna amerykanka, całkiem amatorskie KWR oraz nieco bardziej profesjonalne ORC. Na tym tle Ambasador prezentował się zupełnie przeciętnie, zarówno pod względem długości kadłuba jak i powierzchni ożaglowania. Wybraliśmy start w grupie KWR, bo dawało nam to niewielką szansę poprawienia rezultatu ze względu na nasz korzystny współczynnik przeliczeniowy. Niestety ten korzystny współczynnik wynikał z nie najlepszych właściwości nautycznych jachtu, co później pokazało się w całej okazałości na trasie wyścigu.
Posejdon: Opowiedz o trasie regat, jaką mieliście pogodę? Czy po drodze mieliście jakieś przygody?
Mirosław Skoczek: Całe regaty zostały podzielone na dwa etapy. Pierwszy, krótszy, to przelot prawie w linii prostej Sopot – Visby na Gotlandii. Oczywiście linia prosta to tylko w teorii, w praktyce wszystko zależy od kierunku wiatru. Drugi etap jest dłuższy i polega na opłynięciu Gotlandii wraz z wysepką Goska Sandon położoną kilkanaście mil na północ, a następnie powrocie do Sopotu.
Wystartowaliśmy punktualnie o godzinie 12:00 w sobotę 18 lipca. Początkowo na Zatoce Gdańskiej mieliśmy baksztagowy wiatr w sile około 2 - 3 B więc żeglowało nam się w miarę szybko i przyjemnie. Niestety co dobre szybko się kończy i kilka mil przed Helem wiatr zdechł kompletnie. Prawie 3 godziny staliśmy we flaucie i jedyną pociechą była nam ciepła i słoneczna pogoda. Potem zaczęło delikatnie dmuchać, akurat tak żeby postawić spinakera. A po minięciu Helu wiatr skoczył gwałtownie z powrotem do „czwórki” i znów zaczęła się ostra jazda. I tak aż do Visby – raz mocniej, raz słabiej, ale zawsze z dobrego kierunku.
Ten pierwszy etap przebiegł bardzo spokojnie, jeśli nie liczyć dwóch „pryszniców” z nieba.
Posejdon: Metę pierwszego etapu regat wyznaczono przy główkach portu Visby, jak wam poszło? Visby to stolica Gotlandii, jak wam tam się podobało? Czy mieliście czas na zwiedzanie?
Mirosław Skoczek: Metę przecięliśmy w poniedziałek o godzinie 12:44, tuż po południu więc całą trasę zrobiliśmy w nieco ponad dwie doby. Nadziei na dobry wynik nie miałem za dużych bo dobrze widziałem jak większość jachtów tuż po starcie pokazała nam rufy i wkrótce znikła za horyzontem. Co prawda jakiś czas po zacumowaniu na trackingu widnieliśmy na pierwszym miejscu w grupie KWR, ale okazało się to pomyłką. Ostatecznie skończyliśmy na 9 miejscu w grupie i 30 w czasie bezwzględnym.
Po trudach pierwszego etapu mogliśmy odpocząć, i mieliśmy na to prawie dwa dni, bo drugi etap rozpoczynał się dopiero w środę. Wiele słyszałem o Visby, a nigdy wcześniej tam nie byłem więc ochoczo wybrałem się na zwiedzanie. W poniedziałek obejrzeliśmy miasteczko a we wtorek wybraliśmy się na obchód murów obronnych. Muszę powiedzieć że wszystko co słyszałem o Visby potwierdziło się w stu procentach. Bardzo klimatyczne miejsce. Żałowałem trochę że nie mogłem go zobaczyć w trakcie słynnego tygodnia średniowiecznego, ale wszystko przede mną (śmiech).
Posejdon: W środę, 22 lipca, nastąpił start do drugiego, dłuższego etapu. Jak wam poszło?
Mirosław Skoczek: No nie poszło. Neptun znów pokazał że to on rozdaje karty na morzu. Wycofaliśmy się z regat.
Posejdon: Jak przebiegała żegluga w drodze powrotnej?
Mirosław Skoczek: Jako że cały czas utrzymywał się nie za silny południowy – południowo zachodni wiatr to warunki do startu były wymarzone. Piękny to był widok: wszystkie jachty pod pełnymi żaglami, wiele z olbrzymimi kolorowymi balonami genakerów lub spinakerów. My co prawda na spinakera się nie zdecydowaliśmy bo wiało trochę za silnie – 4B. Ale i tak trzeba było bardzo uważnie sterować bo niekontrolowana rufa przy tych warunkach mogła się skończyć źle.
Punkt zwrotny, to znaczy wyspę Gotska Sandon, mijaliśmy w nocy ze środy na czwartek. A potem zwróciliśmy się w dół i zaczęła się jazda pod wiatr czyli to, w czym Ambasador jest najsłabszy. A wiatr zaczął się wzmagać, co dodatkowo komplikowało sprawę bo jeśli jest coś czego nasz jacht nie lubi bardziej niż przeciwnego wiatru to jest to silny przeciwny wiatr. W tych warunkach, na dużej fali i przy zredukowanych żaglach kąt martwy rośnie dramatycznie.
Wiatr był początkowo południowo zachodni więc spychało nas na wschód, co jeszcze potęgowało nerwowość – bardzo nie chcieliśmy zbliżać się zanadto do wód terytorialnych Rosji w pobliżu Obwodu Kaliningradzkiego. Walczyliśmy więc o każdy metr wysokości, no i tu wyszedł mój brak doświadczenia w czytaniu prognoz. Bowiem prognoza zapowiadała na piątek odkrętkę wiatru na południowo-wschodni i sprawdziła się w stu procentach. Przyszła chwila flauty a potem dmuchnęło z południowego wschodu. No i zaczęło nas spychać na zachód i nagle te metry wschodniej wysokości bardzo by nam się przydały. I tak było aż do polskiego brzegu.
Posejdon: Nie udało wam się ukończyć regat, co było przyczyną?
Mirosław Skoczek: Już w momencie schodzenia z północy Gotlandii gdzieś w połowie wysokości wyspy dopadły mnie złe przeczucia. Trochę dziwne bo nie było jeszcze żadnych podstaw żeby przypuszczać że coś złego się stanie. Ale ten wiatr z niekorzystnego kierunku nie wpływał dobrze na mój nastrój i pewnie to dawało pożywkę dla niechcianych myśli.
Prawdziwy cios przyszedł jednak gdzieś w połowie drogi między Gotlandią a Polską. Wiatr wciąż rósł w siłę i dochodził już do szóstki, trzeba było założyć drugi ref na grocie. Poszedłem do masztu pomóc dobrze ściągnąć refliny i wracając zauważyłem jakby cień gdzieś pośrodku żagla tuż nad bomem. Przyjrzałem się bliżej – i serce mi zamarło: to było rozdarcie. Malutkie, może na 10 centymetrów. Ale już wiedziałem że nasze szanse zmalały dramatycznie. To nie było pęknięcie na szwie, to było rozdarcie dakronu. Nie było nawet mowy o rozrefowaniu grota. Po jakimś czasie z 10 cm zrobiło się 20 i wyglądało na to że wkrótce możemy całkowicie stracić żagiel. W desperacji korzystając z chwili flauty wyciągnęliśmy grota sztormowego i nie bez kłopotów wymieniliśmy żagle. Ale ten sztormowy to była praktycznie chusteczka, może dwa metry kwadratowe, no maksymalnie trzy. Mieliśmy więc olbrzymią genuę (która musiała być cała rozwinięta bo coś nas musiało ciągnąć) i malutkiego grocika, co powodowało olbrzymią zawietrzność przy płynięciu na wiatr. Już i tak mizerne możliwości Ambasadora w tej materii skurczyły się jeszcze bardziej.
W sobotę po południu byliśmy już blisko polskiego brzegu, ale zamiast minąć Hel byliśmy na wysokości Chałup z dobrym kursem na Władysławowo. Niby to tylko kilkanaście mil do wyhalsowania, ale prosto pod wiatr. Próbowaliśmy zmienić hals – wyszło nam że kąt martwy jest bliski 180 stopniom. Dodatkowo odebraliśmy prognozę pogody na noc, po prostu dramat: wiatr wciąż z tego niekorzystnego kierunku ale rosnący do sztormowej siły. Nie było mowy żeby w tych warunkach gdziekolwiek dopłynąć. Czekałaby nas więc noc spędzona na sztormowaniu a w niedzielę wcale nie było gwarancji że będzie lepiej. W tej sytuacji podjąłem decyzję o wycofaniu jachtu z regat. Obraliśmy kurs na Władysławowo i praktycznie po 3 godzinach staliśmy już w marinie.
Posejdon: Jakie nowe doświadczenia wyniosłeś ze startu w najdłuższym morskich regatach organizowanych w Polsce? Jak sprawdził się Ambasador w tych regatach?
Mirosław Skoczek: To był mój pierwszy występ w regatach w charakterze kapitana. Muszę powiedzieć że mocno odczułem ciężar odpowiedzialności. W zwykłym rejsie kiedy wiatr się wzmaga po prostu refuje się żagle; w regatach zawsze płynie się mniej lub bardziej przeżaglowanym jachtem. Trzeba ryzykować żeby zupełnie nie stracić pozycji. Podjęcie tej decyzji, wybranie właściwego momentu – kiedy już koniecznie trzeba się zarefować bo robi się naprawdę niebezpiecznie – to było najtrudniejsze. Przeżyłem też mój najdłuższy do tej pory przelot bez zawijania do portu – 3 doby w morzu. Zupełnie inne pływanie.
Co do jachtu to cóż, potwierdziło się tylko że jeśli wygrywać regaty to nie na Ambasadorze. Pomijając nasze małe doświadczenie i umiejętności regatowe, jacht do demonów szybkości nie należy. Dodatkowo stan techniczny pozostawia wiele do życzenia. Już w poprzednim sezonie były poważne awarie, jak zerwanie podwięzi wantowej czy sztagu. A teraz to rozdarcie grota to przecież też nie dlatego żeśmy go tak bardzo forsowali; po prostu żagiel już swoje przepracował i płótno zetlało.
Posejdon: Dziękuję za rozmowę i życzę kolejnych udanych rejsów!
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach