Wokół Peloponezu
24.09-08.10 2011 r.
Autor: Relacja Jarka Szczepanowskiego
Dziewięć lat minęło już od naszej eskapady na greckie wody, kiedy to poznaliśmy Cyklady i Kretę, więc w żeglarskich głowach kolegów zaczął kiełkować pomysł zorganizowania fajnego rejsu. Mieliśmy płynąć w ośmiu, wszyscy z doświadczeniem żeglarskim. Moja propozycja, aby tym razem opłynąć Peloponez spotkała się z uznaniem, więc przystąpiliśmy do działania. Organizacja zajęła prawie rok, lecz w efekcie już w listopadzie wynajęliśmy jacht pod Grecką banderą, natomiast w styczniu zabukowaliśmy bilety lotnicze, a wszystko to za rozsądne pieniądze. Przewidywana trasa rejsu została szczegółowo zbadana w zakresie nawigacji, locji i warunków meteorologicznych, a także opracowana pod kątem odwiedzenia najciekawszych krajobrazowo i historycznie miejsc, bo Grecja, jako kolebka europejskiej cywilizacji ma wiele do zaoferowania każdemu turyście.
24.09. sobota. Legnica - Pireus 37°54,6''N 023°41,9'E.
Na lotnisko w Berlinie dotarliśmy szybko i wygodnie dużym busem. Niestety, odlot został opóźniony o ponad dwie godziny,
co od razu zapewniło sporą porcję nudzenia się. Przelot Airbusem był gładki i wieczorem wylądowaliśmy w Atenach.
Dwiema taksówkami dotarliśmy do największej w Grecji, a ponoć i w Europie mariny Alimos Kalamaki i zajęliśmy jacht,
który czekał w ustalonym miejscu na końcu pirsu nr 9. Szybko rozejrzeliśmy się po obszernym wnętrzu i podzieliliśmy
kajuty. Nasz jacht, noszący nazwę "Junior A", to Oceanis 473, długi na 14,5 m a szeroki na 4,3 m. Jest napędzany
120 konnym silnikiem, ma rolowane żagle, elektryczną windę kotwiczną, dwa koła sterowe, bimini i ponton z silnikiem.
Posiada cztery dwuosobowe kajuty, dwie w pełni wyposażone łazienki i duży aneks kambuzowy. Mesa jest wielka, zaś
stolik nawigacyjny dobrze zorganizowany i zaopatrzony w pełny zestaw potrzebnych nam map.
25.09. niedziela. Pireus - Korynt 37°56,7'N 022°56,4'E.
Rano przyjechał przedstawiciel sklepu i zabrał trzech kolegów na zakupy, o możliwość poczynienia których martwiliśmy się w
cześniej, bo w niedzielę Grecy nie otwierają większych sklepów. Potem pracownik armatora zapoznał nas z jachtem i
jego wyposażeniem. Nastąpiło formalne przejęcie, podpisanie kilku dokumentów i mieliśmy jacht dla siebie przez
najbliższe dwa tygodnie. Przyjechali koledzy ( dwa kursy samochodu - tak, tak, żeglarze też lubią dobrze pojeść )
z zakupami i wreszcie o 12.30 wypłynęliśmy na wody Zatoki Sarońskiej, biorąc kurs na zachód. Pogoda ładna, jest
trochę mgliście, ale wiatr pozwala na rozwinięcie żagli. Wkrótce minęliśmy południowy cypel wyspy Salamina, w pobliżu
której rozegrała się w 480 roku p.n.e. największa bitwa morska starożytności, w wyniku której Grecy pod wodzą
Temistoklesa rozbili flotę perską Kserksesa. Wieczorem dotarliśmy do wejścia w Kanał Koryncki i po uiszczeniu 198,65 E
opłaty kanałowej wpłynęliśmy na wody tej hydrotechnicznej budowli łączącej wody Zatoki Sarońskiej (Morze Egejskie)
z Zatoką Koryncką (Morze Jońskie). Ma długość 6343 m, szerokość 24,6 m, zaś głębokość to 8 m. Został wybudowany w latach
dziewięćdziesiątych XIX wieku, choć pierwsze plany przekopania (a mówiąc dokładniej wykucia w skalistym podłożu) kanału
w tym miejscu sięgają czasów VI w. p.n.e. W roku 67 cesarz Neron nakazał kopanie kanału 6000 niewolników, z czego
większością byli żydowscy jeńcy z rzymskiej kolonii Judei. Podobno wbił on nawet pierwszą (szczerozłotą) łopatę pod budowę.
Jednak w tym samym roku Neron zmarł, a jego następca, cesarz Galba zarzucił projekt, który wydał mu się zbyt kosztowny.
Już po zmierzchu weszliśmy do portu Korynt. Starożytne to miasto było niezmiernie ważne w przeszłości, z uwagi na strategiczne
położenie. Hellenistyczne miasto zostało w 146 r. p.n.e. doszczętnie zniszczone przez Rzymian w odwecie za bunt, ale
odrodziło się sto lat później, jako stolica Grecji. To, co przetrwało do dziś pomimo straszliwych trzęsień ziemi w 375 i 521 r.,
tworzy najbardziej kompletny ośrodek rzymski w Grecji. Reputacja, jako ośrodka zła i występku spowodowała wizytę św. Pawła,
który gościł w Koryncie przez 18 miesięcy.
26.09 poniedziałek. Korynt - Trizonia 38°22'N 022°04,8'E.
Po śniadaniu na chwilę musieliśmy się przestawić do porciku jachtowego i zaraz po uzupełniających zakupach ruszyliśmy w drogę
po wodach Zatoki Korynckiej. Wiatr był zmienny od 1 do 7°B. Po przepłynięciu 50 Mm weszliśmy do portu Trizonia położonego
na małej wyspie usytuowanej w pobliżu stałego lądu. Otoczenie stanowią góry i miejsce wygląda wspaniale. Kolację, na którą
złożyły się ryby, ośmiornice i krewetki dobrze podlane miejscowym winem, zjedliśmy na tarasie w pobliskiej tawernie.
Przeszkadzał tylko wiatr, który chwilami był tak silny, że wywiewał sałatę z talerzy!
27.09 wtorek. Trizonia - Zakinthos 37°46,9'N 020°54,4'E.
Rankiem opuściliśmy ten malowniczy zakątek i ruszyliśmy przy pięknej, słonecznej pogodzie w kierunku zachodnim.
Wiatr 4-6°B, prze chwilę nawet 8°B. Spotkaliśmy ogromne stado delfinów, pokazały się też latające ryby. Fala podniosła
się na 1,5m, ale jacht spisywał się znakomicie płynąc na samym foku, czasami zarefowanym. Przepłynęliśmy pod słynnym
mostem Rion - Antyrion, otwartym w 2004 roku. Jest to rozpięty na długości 2800 m. most wantowy posadowiony na terenie
silnie sejsmicznym, na złączeniu dwóch płyt tektonicznych, które rozsuwają się o ok. 8 - 12 mm rocznie. By zapobiec
deformacji budowli podstawy pylonów, każda o wielkości piłkarskiego boiska, nie są zagłębione w dno i mogą po nim
przesuwać się. Weszliśmy na wody Zatoki Patraskiej, by następnie wpłynąć na otwarte Morze Jońskie. Na prawym trawersie
rysowały się sylwety kilku wysp, wśród nich również Itaki, słynnej z Odysei Homera. Już po ciemku wpłynęliśmy do dużego
portu Zakinthos, na wyspie o tej samej nazwie. Z trudem znaleźliśmy ciasne miejsce za dużym jachtem. Trochę
posiedzieliśmy w kokpicie oglądając światła miasta i statki, których wokół nie brakowało. Rozkołys w porcie był duży
i jachtem mocno bujało, co kazało odbijaczom ciężko pracować.
28.09 środa. Zakinthos - Katakolon 37°38,9'N 021°19,6'E.
W promieniach porannego słońca port Zakinthos, otoczony skalistymi wzgórzami, prezentował się ładnie. Za to pobliska
łazienka była obskurna, brudna i w bardzo złym stanie technicznym. Około godz. 11przepłynęliśmy do mariny i za 30 euro
dostaliśmy miejsce, wodę i prąd. Po krótkim postoju wypłynęliśmy, by po spokojnej żegludze o 19-tej zacumować
w Katakolon, dużym porcie, do którego zapływają statki wycieczkowe przywożące turystów żądnych zobaczenia pobliskiej
Olimpii. Jeden właśnie odpływał. Otoczenie, poza wielkim parkingiem dla autobusów jest ładne. Zespół łazienkowy całkiem
przyzwoity. Kolacja tradycyjnie w jednej z tawern, oferującej duży wybór ryb, od kilkucentymetrowych maleństw do żaglicy
i półtorametrowego tuńczyka prezentowanych apetycznie w licznych gablotach
29.09 czwartek. Katakolon - 30.09 piątek. Porto Kayo 36°26'N 022°29'E.
Bardzo wcześnie, jeszcze w półmroku wyszedłem na pokład i widok zaparł mi dech. W pobliżu stały dwa statki wycieczkowe,
z których jeden był monstrualnej wielkości. Ich ciemne sylwety rozświetlone były setkami świateł. Po szybkim myciu
i wczesnym śniadaniu wsiedliśmy do małego, wąskotorowego pociągu, którego peron mieści się po drugiej stronie parkingu.
O godz. 9.00 ruszamy, by po 45 minutach wysiąść w Olimpii. Po drodze z okien pociągu obserwowaliśmy liczne plantacje
drzew oliwnych. Od razu idziemy na zwiedzanie ruin obiektów starożytnego kompleksu sportowego i samego wielkiego stadionu,
na którym w czasach jego świetności zasiadało 40 tys. widzów. Jest tego o wiele więcej niż się spodziewałem.
Przy wszystkich ważniejszych zabytkach są umieszczone tablice z planem budowli i kilkujęzycznym opisem. Potem wchodzimy
do muzeum. Jest ciekawe, nowoczesne, dobrze zorganizowane i duże. Tysiące artefaktów znakomicie wyeksponowano.
Kupujemy pamiątki i wracamy pociągiem do mariny, a po obiedzie ruszamy, chcąc przepłynąć większy dystans. Nadal pogoda
dopisywała, choć zmienne wiatry kilka razy zmusiły do włączenia silnika. Po drodze znowu jakieś delfiny, ładne, choć
nieco zamglone widoki i kąpiel w wodzie głębokiej na 1600 metrów - robi wrażenie! Minęliśmy przylądek Tenaro, zwany
też Matapan, najbardziej wysunięty na południe skrawek Peloponezu, a tym samym kontynentalnej Grecji, przy którym
w 1941 roku starły się okręty marynarki brytyjskiej i włoskiej. Była to największa bitwa morska II wojny światowej
na Morzu Śródziemnym. Weszliśmy do zatoki Porto Kayo ze sporą falą i silnym wiatrem. Stanęliśmy na kotwicy 70 metrów
od brzegu w południowej jej części, przy osadzie o tej samej nazwie. Silny wiatr, którego kierunek zmienił się
niekorzystnie niepokoił mnie, więc pontonem z trudem wywiozłem drugą kotwicę. Miejsce, w którym stanęliśmy było piękne.
Otoczenie głębokiej zatoki to góry, jakiś zamek, klasztor, kaplica i wysoki obelisk pomnika oraz domy wysoko na skałach.
Wiatr stężał. Rysiek zaprosił załogę na kolację do pobliskiej tawerny wesołej karczmarki Marii i pontonem dostali się
na brzeg. Ja na ochotnika zostałem pełniąc wachtę kotwiczną. Koledzy wracając przywieźli mi posiłek: jeszcze gorące
trzy ryby z grilla, smażone talarki ziemniaczane, miskę sałatki i litr białego wina. Spożyłem wszystko z wyjątkiem
sałatki - było tego po prostu za dużo! W nocy trzymaliśmy wachty, wiatr wzmógł się do 30 węzłów, a wszystko to przy
bezchmurnym niebie.
01.10 sobota. Porto Kayo - 02.10 niedziela. Neapolis 36°30,5'N 023°03,5'E.
O świcie nieco się uspokoiło, ale byliśmy w bezpośredniej bliskości brzegu i trochę się niepokoiłem. Później wiatr
zelżał wyraźnie, więc z Ryśkiem, wzorem innych, poszliśmy na wzgórza okalające tą piękną zatokę. Obejrzeliśmy starą kapliczkę z ikonami i pomnik generała z okresu wojny z Turkami - miejsce jego śmierci wskazuje lufa armatnia częściowo zagłębiona w gruncie. Wieczorem, po kolacji u Marii wypłynęliśmy, idąc na żaglach, ale akumulatory były na wyczerpaniu, więc odpaliliśmy na jakiś czas silnik, celem ich podładowania. Ruch statków bardzo duży i nawigowaliśmy z dużą ostrożnością płynąc skrajem ruty. Na prawym trawersie migała latarnia morska na północnym przylądku wyspy Kithira, uchodzącej według mitologii ( konkurencyjnie do Cypru ) za miejsce narodzenia bogini Afrodyty, która wynurzyła się tu z piany morskiej. Ścigała nas burza z efektownymi wyładowaniami, ale byliśmy szybsi. Celowo opóźniliśmy wejście do portu Neapolis - chcieliśmy wpłynąć do niego za dnia. O 09.00 byliśmy już zacumowani przy długim pirsie obok rybaków. Jachtów poza naszym nie było. Po plaży chodziły dzikie gęsi i kaczki, a w wodzie widoczne były liczne ryby i polujący wąż. Grupkami ruszyliśmy na zwiedzanie miasteczka i jego okolic, niektórzy koledzy dotarli na odległe wzgórza. W cieniu parasoli kawiarnianych chłodziliśmy się greckim specjałem - mrożoną kawą frappe, ale w przeciwieństwie do Ernesta, ja w niej nie zasmakowałem.
03.10. poniedziałek. Postój w Neapolis.
Rankiem znajdująca się naprzeciw pirsu cerkiew dzwoniła mocno. Silny wiatr zatrzymał nas w porcie. Włóczyliśmy się
więc po okolicy oglądając budynki, uliczki, roślinność i rzeźby pomników. Nadmiar wolnego czasu pozwolił na zrobienie prania ciuchów, większe porządki i napełnienie przy użyciu wiadra, bo wąż nie sięgał, zbiorników na wodę - ok. 300l. Piszemy i wysyłamy widokówki, kupujemy pamiątki i odwiedzamy liczne tutaj nadbrzeżne tawerny.
04.10. wtorek. Neapolis - Monemwasia 36°41,5'N 023°02,5'E.
Wypłynęliśmy niezbyt wcześnie, początkowo pod żaglami, później wspomagając się silnikiem. Pod wieczór wchodzimy do
portu Monemwasia i cumujemy rufą do pirsu. Otoczenie jest niesamowite - trudno opisać wspaniałość krajobrazu. Wysoki na 300 metrów, ze stromymi ścianami, skalny blok wyspy jest połączony groblą ze stałym lądem. Stanowi niepowtarzalny widok i nazwa "Gibraltar Gracji" nie jest bezpodstawna.
05.10. środa. Monemwasia - Hydra 37°21,2'N 023°28'E.
Po wczesnym śniadaniu większość załogi poszła zwiedzać starą Monemwasię i twierdzę na wyspie. Wrócili wyczerpani wspinaczką,
ale syci wrażeń. W tym czasie Rysiek i ja łazikowaliśmy po całkiem ładnym miasteczku, a potem usiedliśmy na kawę i piwko w kafejce przy porciku rybackim. Grecy lubią kolory, więc nawet maleńkie kutry były wesoło pomalowane. Dojrzeliśmy tuż obok wielkiego żółwia, który podjadał to, co wrzucił do wody rybak czyszczący sieć, oraz stadko rybek zbierających szeroko otwartymi pyszczkami coś z powierzchni wody. O 11.05 wypłynęliśmy, biorąc kurs na północ. Słaby początkowo "wmordęwind" wkrótce wygasł, więc po gładkim morzu płynęliśmy na silniku z prędkością 6,5kn. O godz. 19.30 stanęliśmy przy nabrzeżu w porcie Hydra, ale wkrótce nas przegoniono - było to miejsce rozładunku łodzi dostawczych. Stanęliśmy więc przy burcie niewielkiego statku. Zatoka i port są malownicze, tętniące turystycznym życiem. Osiołki, których tu wiele, służą jako zwierzęta juczne i rozwożą towary przywożone przez łodzie. Niektóre miały tablice rejestracyjne zamocowane do chomąt. Po nabrzeżu wałęsa się dużo kotów, widać klienci restauracyjek nie żałują im strawy. Ogólnie rzecz biorąc Hydra to ładne miejsce, ale strasznie hałaśliwe i ruchliwe, a przez to niespokojne.
06.10 czwartek. Hydra - Perdika 37°41,4'N 023°27'E.
O 09.00 odcumowujemy od promu, lecz zaraz okazuje się, iż kotwica zagarnęła kilka łańcuchów z dna. Akcja jej uwalniania
kazała mi i Markowi nurkować, ale poszło sprawnie i po kwadransie pruliśmy fale na dieslu - znowu brak wiatru. Na drugie śniadanie były owoce. Miejscowe pomarańcze, choć niezbyt efektownie wyglądające, są soczyste i smaczne, a wzbogacone kawałkami melona, bananami i jabłkami pojawiały się codziennie, jako przedpołudniowa przekąska. Stanęliśmy przy skalistym brzegu na kąpiel. Z trudem oderwałem od dna jedną gąbkę, ale była brzydka. Po niedługim czasie weszliśmy do portu Perdika na wyspie Aegina, zajmując jedno z ostatnich wolnych miejsc przy pirsie. Jachtów do wieczora przypłynęło mnóstwo, w tym kilka z rosyjskimi załogami. Utworzyły wianuszek wokół końca pirsu. Tradycyjna już smażona rybka i kalmar w jednej z pobliskich tawern na tarasie. Ładny, wieczorny widok portu i okolicznych brzegów wzbogaca doznania organoleptyczne. Wszechobecne koty zjadają wszystko, co się im rzuci, często łapiąc zdobycz w powietrzu. Sympatyczny, jowialny kelner przypominał bardziej zachowaniem Włocha niż Greka. Jadło jest smaczne i ładnie podane. Zapijamy je miejscowym, całkiem dobrym winem.
07.10 piątek. Perdika - Pireus 37°54,6'N 023°41,9'E.
Kambuźniki zrobiły śniadanie wykorzystując ostatki z pustej niemal lodówki, a potem wyszliśmy w morze. Pogoda była
ładna, ale bezwietrzna. Gdzieś przy brzegu zakotwiczyliśmy, by zażyć ostatniej już morskiej kąpieli. Po kilku następnych godzinach stanęliśmy przy pirsie nr 9 w marinie Kalamaki, gdzie czekał już przedstawiciel armatora. Nasz rejs zakończył się. Toast czerwonym winem za udaną ekspedycję wzniósł Janusz.
08.10. sobota. Pireus - 09.10. niedziela. Legnica 51°12'N 16°13'E.
Pobudka, śniadanie i do pracy. Nasze bagaże zostały wyniesione na pirs, jacht uporządkowany i przygotowany do przekazania
armatorowi, którego dwaj przedstawiciele dokonali szczegółowego przeglądu stanu wyposażenia i kadłuba. Było OK, wiec kaucję nam oddano. Przejechaliśmy na lotnisko, gdzie z Januszem na ochotnika zostaliśmy pełnić wachtę przy pagórku naszych bagaży, a pozostali koledzy pojechali zwiedzać Ateny. Potem był przelot do Berlina i podróż busem, niestety wydłużona, bo kierowca pomylił się i pojechał przez Drezno. Ostatecznie wylądowaliśmy w domach nad ranem, mocno zmęczeni.
No cóż, ta morska przygoda dobiegła końca, ale kto wie, może znowu w żeglarskich głowach zacznie coś kiełkować
Załogę jachtu "Junior A" tworzyli: Henryk Chański, Janusz Drozd - kapitan, Rafał Jurkiewicz, Marek Kowalik - II oficer,
Jarosław Pastuszek, Jarosław Szczepanowski - I oficer, Ryszard Szmuc, Ernest Wemer - III oficer.
Morale załogi było wysokie, atmosfera koleżeńska, a wachty pełniono wzorowo i z ochotą. Oprócz wrażeń czysto żeglarskich
i turystycznych, rejs dał nam okazję do wymiany wrażeń, doświadczeń i wspomnień, bo choć znaliśmy się wszyscy od dawna,
niektórzy jeszcze ze szkoły, to w wielu przypadkach od dawna nie było okazji do spotkań.
W trakcie tego rejsu przepłynęliśmy 498 Mm w czasie 98 godzin, w tym przez 44 pracowały żagle a w 54 aktywny był silnik.
Przeciętne spalanie wyniosło 2,6 l/godz.
Pogodę mieliśmy wyśmienitą, było dużo pomyślnych wiatrów i nie spadła ani kropla deszczu. Jedyną skazę stanowiło permanentne lekkie zamglenie, zubażające nieco wspaniałość widoków greckich wybrzeży.
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach