MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
14-21 sierpień 2010 r.
Autor: Relacja Marty
WSTĘP
Wstęp do wspomnień z rejsu Marty, pt.: "Mój pierwszy rejs" napisany przez Roberta Grodeckiego
Postanowiłem napisać kilka słów komentarza, do zamieszczonych w tym miejscu wspomnień uczestniczki rejsu, na pokładzie s/y Juranda oraz tekstu piosenki napisanej przez innego uczestnika rejsu, przy współudziale pozostałych członków grupy przyjaciół, która stanowiła załogę jachtu. Mam bowiem wewnętrzne przeświadczenie, że był to wyjątkowy rejs i wyjątkowa załoga, jak na moje już dwudziestoletnie żeglowanie po morzach. Pierwszy raz spotkałem się z taką załogą i warto to utrwalić i przekazać innym. Rejs ten może być dowodem, że każdy, w każdym wieku może pierwszy raz wypłynąć w rejs. A tygodniowy eskapada do Sassnitz i na Bornholm może stać się wspaniałą i sympatyczną WYPRAWĄ żeglarską.
Tak się składa, że pracuję w jednym przedsiębiorstwie z kolegą Henrykiem, absolwentem Wydziału Elektroniki (to ważny szczegół) Politechniki Wrocławskiej z początku lat 70-tych XX w. Kolega Henryk od kilku już lat uczestniczy w koleżeńskich spotkaniach absolwentów wydziału. Spotkania takie odbywają się raz, dwa razy do roku w różnych miejscach w Polsce. Raz są to góry innym razem inne atrakcyjne miejsce. W spotkaniach tych z roku, na rok uczestniczy coraz liczniejsza grupa koleżanek i kolegów. Jest to naturalne, coraz więcej osób przechodzi na emerytury, dzieci już usamodzielnione, zdrowie i humor dopisują. Czymś naturalnym jest sentymentalny powrót do czasów studenckich, które wielu pamięta jako najlepszy czas w życiu, kiedy poznawaliśmy nowych przyjaciół, zakochiwaliśmy się, przy okazji zdobywając oczywiście wiedzę. Któż nie wspomina tych szalonych imprez w akademiku. Mnie to też dotyczy.
Kolega Henryk zna moją żeglarską pasję i któregoś razu, podczas rozmowy, kiedy opowiadałem o kolejnym wakacyjnym rejsie na jachcie, zrodził się pomysł, by kolejne spotkanie absolwentów odbyć na pokładzie jachtu. Pomysł poszedł w środowisko i bardzo szybko okazało się, że jest duże zainteresowanie i to pomimo że nikt wcześniej nie był na morzu.
Chętnych było ponad 20 osób, niestety w terminie jaki pasował większości, s/y Kapitan Głowacki (najmniejszy polski żaglowiec będący własnością COŻ w Trzebieży) był zajęty i w rejsie po Morzu Północnym. Istniała natomiast możliwość wyczarterowania s/y Juranda, trzydziestotonowego, dwumasztowego kecza, o 144 m2 powierzchni żagli. Niestety na jachcie było jedynie 13 miejsc, w tym dla niedoświadczonej grupy jedynie 10. Z konieczności ograniczono liczbę chętnych do tych najbardziej zapalonych do pomysłu. Zajął się tym, jak i całą organizacją grupy kolega Daniel (kolega, pan po 60-ce:)!
Ja natomiast zająłem się organizacją rejsu, uzgodnieniem terminu, wyczarterowaniem jachtu zapewnieniem fachowej pomocy do poprowadzenia jachtu. Kadrę tworzyli Jurek Sroka - etatowy opiekun jachtu, kapitan jachtowy, Jasiu Chomicz, który miał popłynąć jako II oficer oraz ja na funkcji I oficera. Uzgodniliśmy termin 14 - 21 sierpień 20010 r. i ostateczny skład załogi. W wyznaczonym dniu wszyscy spotkaliśmy się w Trzebieży, skąd rozpoczął się nasz rejs. Tym razem nie będę opisywał przebiegu rejsu, bo lepiej to zrobiła jedna z załogantek, koleżanka Marta. Kobiecie nie wypada wypominać wieku, powiem krótko Pani na emeryturze! W dodatku Marta, podobnie jak pozostali członkowie tej grupy przyjaciół, pierwszy raz miała być nie tylko na morzu, ale również w ogóle na jachcie. Nie miała żadnych wcześniejszych doświadczeń w tym zakresie. Dlaczego tak mocno podkreślam te wszystkie szczegóły? Wystarczy przeczytać tekst Marty! Ile w nim entuzjazmu, radości, ale przede wszystkim świeżości wrażeń i doznań! Ile radości może dostarczyć żeglarstwo, przestrzeń, wiatr, błękitne niebo, gołąb przycupnięty na bomie. Czytając wspomnienia Marty, przypomniałem sobie, ile radości i zdumienia z urody świata, ja sam przeżywałem podczas swoich pierwszych rejsów przed dwudziestu laty. Z czasem, człowiek zatraca chyba tę wrażliwość i świeżość. Nabiera praktyki, wiedzy, umiejętności, zdobywa coraz wyższe uprawnienia... ale traci wrażliwość. Tekst Marty, dał mi możliwość przypomnienia tamtych silnych przeżyć sprzed wielu lat. Mam nadzieję, że czytelnicy również docenią urodę tego, nieco naiwnego tekstu o "Pierwszym moim rejsie" koleżanki Marty. I pamiętajcie, wy też możecie popłynąć na morze i doznać wrażeń, które były udziałem załogi Juranda.
Co do piosenki, to tekst powstawał w trakcie rejsu i odzwierciedla autentyczne wydarzenia. Liczba zwrotek jest adekwatna do liczebności załogi Juranda. Udział w powstaniu piosenki miała cała załoga, niemniej największy wkład w jej powstaniu miał profesor Politechniki Wrocławskiej, wybitny specjalista od laserów (tak, tak - taką miałem załogę) kolega Krzysztof. Kto z nas brał udział w rejsie, po którym powstaje piosenka?
Nie mogę nie wspomnieć o miłym spotkaniu, które zdarzyło się w Svaneke na Bornholmie. Świat jest jednak bardzo mały. Co za zbieg okoliczności! W Svaneke spotkaliśmy piękny, drewniany jacht Antica Jurka Wąsowicza. Jedną z jego załogantek była Dorota z Krakowa, która nie dość, że w naszej załodze (Juranda) spotkała po 20 latach kolegę elektronika, z którym przepracowała w Krakowie 18 lat, w jednym zakładzie. To dodatkowo okazało się, że zna Ambasadora, pływała na nim, zna Jarka Szczepanowskiego i Janusza Drozda zasłużonych dla Jacht Klubu Posejdon PTTK Huta Miedzi Legnica naszych kolegów i od lat uczestniczy w SIZ-ach w Kunicach!
Kończąc wstęp, chcę podziękować załodze Juranda, grupie przyjaciół, którzy po latach odnaleźli się by cieszyć się życiem, swoim towarzystwem, żeglarstwem. A najlepszym zakończeniem niech będą słowa Marty: "...To były moje jedne z najpiękniejszych wakacji. Mam zatem nowe marzenie, aby popłynąć jeszcze raz. NIECH SIĘ STANIE!"
Z notatnika Martusi :)
I tak to się zaczęło:
Jest sobota 14 sierpnia 2010r. godzina 19.00 - pierwsze spotkanie organizacyjne w barze przy porcie na smażonej rybce, herbatce i piwie. Jesteśmy prawie w komplecie. Daniel, Michał i Jurek Słaby jadą jeszcze pociągiem z Lublina i Krakowa. I oficer - kapitan Robert i II oficer - sternik Jasio. Jasio - chłop 100 kilo żywej wagi, ale o pogodnych oczach, tylko dożo pali. Nela cieszy się, bo będzie miała z kim wychodzić na dymka.
W nocy była burza, lało jak z cebra. Każdy z nas na dzień dobry miał przerażanie w oczach. I zadawał sobie pytanie: Co będzie dalej !!!!???
Przy jachcie spotkaliśmy się o godzinie 9:00. Zostały przydzielone koje i zaczęło się wypakowywanie rzeczy. Ogólne zdziwienie: nie jest tak tragicznie jak obawialiśmy się. Mieliśmy gorsze wyobrażenie o tym "wspaniałym" lokum. Najgorsze jest to, że ciągle leje. Sztormiaki poszły w ruch. Mam nadzieję, że skończy się tylko na "prezentacji" w porcie. Oby tak było, ale prognozy niestety nie są obiecujące.
O godzinie 11:00 ostatni posiłek na stałym lądzie: zupa rybna, smażona rybka.
O godzinie 12:00 wychodzimy z portu po paliwo, Oddajemy honory COŻ na lewej burcie i wypływamy z Trzebieży.
Bogdan cały czas pomagał przy załadunku oraz pełnił funkcję fotografa.
Prawie jednogłośnie (przy jednym głosie wstrzymującym się - moim) wybrano mnie na stanowisko "księgowej".
Tylko Krzysiek K. i Zosia mają stopień sternika, Daniel - żeglarz, a pozostali są pierwszy raz na wodzie!
W deszczu, ale na wybranym Foku około godziny 15:30 dopłynęliśmy do Świnoujścia. Za sterem stoją chętni. Zacumowaliśmy w porcie północnym. Robert i ja poszliśmy na zakupy, a pozostała część załogi miała czas wolny. Było to niezbyt ciekawe zajęcie, ponieważ zakupy były bardzo pokaźne ( 13 osób, 6 dni), trzeba było kupić oprócz jedzenia również inne drobiazgi: papier toaletowy, ręczniki papierowe, płyny do mycia, itp. A potem to wszystko ułożyć w odpowiednich lukach (tutaj pomagał Jasio). Zabrakło mi czasu aby przejść się po Świnoujściu. Tylko w porcie widziałam z okien samochodu jachty i statki.
15 sierpnia 2010r. - niedziela
6:00 pobudka, śniadanie - ja mam wachtę w kambuzie-jajecznica, itp.
8:30 szkolenie !!!??? Nic nie wiem.
9:00 wypływamy. Jest pochmurno, ale nie pada. "Zero" fali. Chmury idą od południa. Gonią nas. Płyniemy na silniku z prędkością ok. 5 węzłów.
11:00 podnosimy foka, następnie bezan i na koniec grot. Silnik wyłączony. Zmiana kierunku rejsu. Płyniemy na Rugię do Sassnitz.
12:00 do 14.00 moja (I )wachta na pokładzie. Ja jestem w kambuzie. O 14.00 obiad: zupa pomidorowa i gołąbki, na deser nektaryny, kawa, herbata.
16:00 płyniemy z prędkością 8 węzłów. Stan morza 2-3, wiatr ok. 5. Nabieramy wodę na lewa burtę. Jest ostro. WSZYSCY SĄ ZAPIĘCI!
Czasami coś nas mija. Ćwiczymy 3 węzły: knagowy, ratowniczy i do odbijaczy.
Mieliśmy gościa na pokładzie. Na bomie usiadł gołąb z obrączką. Odpoczął i poleciał dalej.
18:00 jesteśmy w Sassnitz.
Informację z dziennika pokładowego:
9:00 Świnoujście, wiatr N-E siła 2-3, morze 2, kierunek Bornholm.
11:00 zmiana decyzji z uwagi na utrzymujący się niekorzystny dla nas, kierunek wiatru, czyli N-E siła 4-5, morze 3 (do godziny 17.00).
16 sierpnia 2010r.-poniedziałek
Ostrzeżenia o sztormie nawet w porywach do 8 stopni w skali Boforta. Wymuszony odpoczynek. Zwiedzamy Sassnitz. Miasteczko małe ale zadbane. Park krajobrazowy, wspaniałe klify o białej barwie. Woda w morzu mętna i biała, a to wszystko z powodu złóż wapnia. Najgorszy jest brak Mariny. Nie można się umyć. Za to Krzysiek A. jest w swoim żywiole. Znalazł wspaniałe śledzie (matiasy i bismarki) podawane w ciepłej, chrupiącej bułeczce.
Około godziny 12:00 wiatr zmienił kierunek (korzystny dla nas) na południowy, ale za to widoczność zmalała prawie do zera. Kadra podejmuje decyzję: wypływamy następnego dnia (wtorek) o godzinie 4:00. I-sza wachta (moja) na pokładzie. Kierunek Bornholm- Rone (jak się uda).
17 sierpnia 2010r.-wtorek
Było ciężko: padał (lał) deszcz. Wstawanie o 4.00, to nie dla mnie, ale do 8.00 muszę wytrzymać. Wypływamy! Wieje i leje. Fale momentami przelewają się przez burty. Kiwa nie tylko "rufa - dziób" ale również "burta - burta". Stałam na pokładzie i spałam. Ster trzymał w swoich rękach Robert (kapitan). Płyniemy na silniku, prędkość 6 węzłów.
Około 7.00 stawiamy foka i tak do godziny 8.00. potem poszłam spać i nie wiem jak było, bo obudziłam się o 12.00. O jedzeniu przed spaniem nie było mowy. Jakiś mały kisielek i nic więcej. Inni jednak cierpieli znacznie więcej. Była to dla mnie pewna pociecha. Nawet w czasie snu bałam się, że wypadnę z koi. Te przechyły na boki były fatalne.
Wstałam o 12.00 i oczom moim ukazało się piękne słońce, ale wiało "jak Cię mogę". Woda ze wszystkich stron przelewała się, ale BYŁO PIĘKNIE. Tak dopłynęliśmy do Nexo (ok. 18.00), bo inna trasa nie wchodziła w rachubę. Ster w rękach kapitana.
Można się wreszcie wykąpać. Jest sympatycznie tym bardziej, że w Nexo byłam w lipcu z Bogdanem.
Jak się okazało na miejscu dobrze, że nie popłynęliśmy do Rone bo w tamtym rejonie szalała burza.
Informację z dziennika pokładowego
4.40 - start
7.20 - żagle F1, wiatr - N (3-4), szybkość - 6 kn, widzialność - 6, stan morza - 2,
9.00 - żagle F1, wiatr - N3 do SW (4-5), szybkość - 6 kn, widzialność -8, stan morza - 3,
18 sierpnia 2010r.-środa
Postój w Nexo. Spacer, wędzone śledzie, wachta w kambuzie. Wieczorem drinki, śpiewy i baczne śledzenie pogody. Znowu ostrzeżenia o silnym sztormie. Kadra podejmuje decyzję: jutro wypływamy w kierunku Svaneke. Cristianso przejdzie nam koło nosa. Szkoda, ale przyroda jest silniejsza od nas i nie możemy z nią walczyć. Będziemy płynąć wzdłuż linii brzegowej, osłonięci od wiatru.
19 sierpnia 2010r.-czwartek
10:15 - start. Wypływamy do Svaneke. Świeci piękne słońce. Wieje korzystny wiatr ale niestety nie do Rone. Nic nie szkodzi. Ja mam gorszy dzień. Cały czas od rana kręci mi się w głowie chociaż wcale się nie kiwa. Idę spać. Wstałam ok. 12.00. O godzinie 14.00 byliśmy w Svanece. Jest to urokliwe miasteczko. Wszystko się zgadza z opowiadaniem Jurka. Marina, "huta" szkła, zakład wyrobu cukierków, wędzarnia i wspaniałe wędzone na różne sposoby śledzie, wieża widokowa i piękne maleńkie domki (jak dla lalek).
Najmilsze jednak było wieczorne spotkanie z załogą "Antici". Kapitan Jerzy Wąsowicz i jego załoga: Dorota, Basia i Heniek to bardzo weseli, pogodni i życzliwi ludzie. Było trochę opowieści o dalekich rejsach jachtu opisanych w książce "Spełnione marzenia", którą otrzymałam wraz z dedykacja samego autora. Ja wiem, że to czysty marketing, ale nie wszyscy mogli zakupić tę książkę. A ja mam i to nie tylko dla siebie ale również dla Asi i Jurka. Wspólna kawa i tylko czas nie pozwolił długo siedzieć w gościach.
Na naszym jachcie wieczorne śpiewy szant (Jasio jest w tej kwestii bezkonkurencyjny), a po drugiej stronie kei "Antica" z nami konkuruje.
20 sierpnia 2010r.-piątek
Ostatnia kąpiel na stałym lądzie. Pożegnanie z "Anticą" (wypływa do Gdańska na zlot Oldtimerów). My planujemy o godzinie 12.00 wyruszyć w kierunku Świnoujścia.
Godzina 12.00. Słońce świeci pięknie, wiatry korzystne. Bierzemy kurs na Świnoujście. Mam nadzieję, że dzisiaj wezmę ster w swoje ręce. Bardzo bym tego chciała. Ostatnia wachta w kambuzie. Swoją wachtę na pokładzie mam w godzinach 24:00 do 4:00. Mam trochę obawy jak to będzie, ale co mi tam. W międzyczasie pakujemy się. Postawione wszystkie żagle. Prędkość 6-7 węzłów. Niestety ten wspaniały wiatr obrócił się i gna nas do Kołobrzegu. Stan morza 2-3. O godzinie 14:00 zmiana decyzji. Stopniowo zwijamy żagle i zaczynamy płynąć na silniku. Skończyła się piękna zabawa, ale czas nas goni. Wiatr od Świnoujścia ogranicza naszą prędkość niekiedy nawet do 3 węzłów.
Godzina 24:00 - moja wachta. Chcieli mi oszczędzić stania i nikt mnie nie obudził, ale ja sama zerwałam się i nie dałam za wygraną. Od 24:30 przez najbliższą godzinę jacht był mój. Starałam się jak mogłam i nawet nie było tak źle. Koło sterowe jest bardzo czułe a na dodatek ma "luz" i zrobienie skrętu a potem kontry nie jest takie proste dla starszej pani. Jowisz, księżyc, gwiazdy trójkąta letniego były moimi przewodnikami. Było cudownie !!!!! Skrząca się woda. Statki na morzu. Błyskające latarnie. Czerwone światła "wiatraków" w Kołobrzegu. To jest to, że pływanie daje tyle radości. O 3:30 znowu staję przy sterze ale tym razem nie jest tak dobrze. Nie mogę utrzymać kursu i zaczęliśmy płynąc do Niemiec. Trochę się pogubiłam i oddałam ster Jurkowi. O godzinie 4:00 poszłam spać trochę z frustrowana, ale bardzo szczęśliwa. Płyniemy dalej, jeszcze mamy do Świnoujścia 20 mil. Przy dobrych warunkach ok. 5 godzin. Jak się okazało warunki nie były takie dobre i do Świnoujścia dopłynęliśmy dopiero ok.10:00. Do Trzebieży zostało jeszcze 4 godziny pływania. Za sterem (już nikt nie miał ochoty stać) byłam jeszcze godzinę w dzień. Było dobrze (usłyszałam komentarz: jak chcesz to potrafisz). Przez Świnoujście tylko przepłynęliśmy i dalej do Trzebieży.
Wszystkie pławy, główki, chorągiewki sieci. Oczy można wypatrzyć. Znowu mieliśmy gołąbka na bomie.
W Trzebieży byliśmy o godzinie 14.15, gdzie na nabrzeżu czekał na nas Bogdan. Zrobił kilka bardzo fajnych zdjęć.
Potem sprzątanie, rozliczenie z COŻ, rozdanie opinii, wspólna ostatnia fotografia, wspólna smażona rybka i niespodzianki dla kapitana oraz I i II oficera. Każdy dostał kubek kupiony w Svanece ze stosownymi węzłami i kartkę okolicznościową z tekstem piosenki ułożonym dla niego. Została ułożona piosenkao wszystkich uczestnikach i o każdym z osobna (20 zwrotek).
O godzinie 16:30 pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.
To były moje jedne z najpiękniejszych wakacji. Mam zatem nowe marzenie, aby popłynąć jeszcze raz. NIECH SIĘ STANIE !
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach