Sztecherkiem na Zalew Wiślany
14 – 21 sierpnia 2021
Autor: Robert Grodecki
Celem publikowanych na klubowej stronie tekstów – reportaży z rejsów, jest szeroko rozumiana popularyzacja turystyki pod żaglami, promocja naszego klubu, organizowanych w klubie wypraw żeglarskich, głównie na klubowym sprzęcie. I jak się można przekonać, otwierając zakładkę „Relacje”, głównie na s/y Ambasadorze. Tych jest najwięcej. Ale zainteresowany czytelnik znajdzie tu również przykłady „morskich opowieści” z rejsów odbytych, przez naszych członków, na jachtach czarterowanych lub w charakterze członka załogi innego jachtu, a nawet żaglowca.
Z jednej strony chcemy się nieco „pochwalić” odbytym rejsem, pokazać odwiedzone miejsca, ale zawsze celem jest zachęcenie i zainspirowanie czytelnika do myślenia i snucia planów na kolejny sezon żeglarski. A przede wszystkim do podjęcia działań zmierzających do realizacji kolejnych, pełnych przygód wypraw.
Tak się jakoś utarło, że żeglarską przygodę można przeżyć jedynie na morzu. Taki w każdym razie wniosek można wyciągnąć z lektury artykułów pomieszczonych na klubowej stronie. Niestety, jakoś koledzy uprawiający żeglarstwo śródlądowe, nie są skłonni do zamieszczania swoich wspomnień z odbytych rejsów śródlądowych. A przecież i te mogą się stać inspiracją dla kolejnych pokoleń klubowych żeglarzy ruszających na żeglarskie szlaki na pokładach s/y Sztecherka, czy też s/y Posejdona. To właśnie takie śródlądowe rejsy wpisują się w fundamentalny nakaz „poznawania kraju ojczystego”, jaki powinien przyświecać członkom klubu zrzeszonego w strukturach Polskiego Towarzystwa Turystyczno Krajoznawczego.
By przełamać ten impas, postanowiłem podzielić się wrażeniami z rejsu na s/y Sztecherku, po akwenie Jezioraka i dalej Kanałem Elbląskim oraz kolejnymi jeziorami Pojezierza Iławskiego,, aż na wody Zalewu Wiślanego. Może ten opis zachęci innych do powtórzenia bardzo ciekawej turystycznie trasy, z zabytkiem wiedzy technicznej, jakim są niepowtarzalne na skalę światową pochylnie Kanału Elbląskiego.
* * *
Wstyd się przyznać, ale dopiero w 2020r. poraz pierwszy miałem okazję pożeglować po wodach Jezioraka, tego najdłuższego oraz szóstego pod względem powierzchni jeziora w Polsce. Rejs był standardowy, tj. z Iławy na południu jeziora, przepłynęliśmy na północ, aż do wioski Matydy. W drodze powrotnej był Jerzwałd z domem i grobem Zbigniewa Nienackiego, autora serii powieściowej o przygodach Pana Samochodzika, gdzie dotarliśmy poprzez Jezioro Płaskie, tym bardziej dostępne bo w końcu zlikwidowano napowietrzną linię energetyczną wysokiego napięcia, przecinającą wąskie wejście na jezioro, na wysokości Bukowca. Kolejno odwiedziliśmy port Siemiany, bindugę na Gierczaku Małym, Makowo z kultową smażalnią ryb, gdzie jedliśmy wyśmienitego lina w śmietanie i czerninę, by w końcu wrócić „Pod Omegę” w Iławie, skąd zaczynaliśmy nasz rejs. Wtedy było nas trzech: Henryk Woźniak, Irek Kłosowski i ja (średnia wieku zdecydowanie powyżej 65 lat:-). Daliśmy radę. I wtedy zrodził się plan: jak wykorzystać fakt, że klubowy jacht stacjonuje od lat na Jezioraku, akwen połączony z innymi jeziorami Pojezierza Iławskiego, a Kanałem Elbląskim można ponoś dostać się nad sam Zalew Wiślany. Krótko mówiąc postanowiliśmy przetrzeć nowe szlaki (nic nam nie było wiadomo, aby ktoś wcześniej tego dokonał na klubowym jachcie). Aby w jakimś rozsądnym czasie „zrobić” trasę (wszyscy cierpimy na niedosyt urlopu, zwłaszcza jeszcze pracujący) potrzebne były dwie załogi. Jedna aby popłynąć na północ, jak najdalej, najlepiej na wody Zalewu, druga aby wrócić do Iławy. Irek Kłosowski zadeklarował, że zorganizuje ekipę na powrót. I z takim postanowieniem w 2020r. wróciliśmy do domów.
Na wiosnę 2021r. Przystąpiliśmy do realizacji planów. Ustaliliśmy dogodny termin, zarezerwowaliśmy Sztecherka. Irek skompletował trzyosobową załogę, ja miałem tym razem żeglować jedynie z Heniem Woźniakiem, kolegą z Głogowa. Miałem pewne, jak później się okazało zupełnie niepotrzebne obawy, czy damy radę. Ja 57 lat, Henryk już 73 – czy starczy nam sił, zwłaszcza, że czekało nas wielokrotne kładzenie i stawianie masztu. Daliśmy radę.
Do Iławy dotarliśmy wczesnym popołudniem 14 sierpnia (sobota). Nie było mowy o wyjściu na akwen, czekały nas zakupy, ształowanie zapasów, zabezpieczenie paliwa na całą trasę (20 l – jak sobie policzyłem uwzględniając moc silnika, średnie zużycie paliwa i długość trasy (ok. 90 km). Wszystkie te czynności zajęły nam czas do wieczora, kiedy w końcu mogliśmy nieco odsapnąć, coś zjeść i ochłodzić się lanym piwem w portowej restauracji.
W niedzielę rano, po szybkim śniadaniu, stawiamy żagle i ruszamy na północ w kierunku zatoki Kraga, która przez jezioro Dauby łączy Jeziorak z Kanałem Elbląskim. Wiatr nam sprzyjał, dmuchało z południowego zachodu. Praktycznie na samym foku, bez męczącej halsówki dotarliśmy do wejścia do kanału łączącego Jeziorak z jeziorem Dauby. Tam, przy trzeszczącym pomoście, konarach drzew zahaczających o nasz maszt, położyliśmy go poraz pierwszy, by dalszą drogę przebyć na silniku. Pierwszy kanał był krótki, ale po jego przejściu nie stawialiśmy już masztu. Odcinek do przebycia po wodach jeziora Dauby nie zachęcał do tego. Po około, jak oceniłem, dwudziestu minutach na silniku mieliśmy wejść w kolejny, tym razem długi kanał, który miał nas doprowadzić do Przystani na Wyspie w Miłomłynie (w sumie przejście z Jezioraka do Miłomłyna to ok. 11,5km). Ten pierwszy odcinek kanału okazał się nieco problematyczny. Brzegi zarośnięte, powalone i zatopione konary, o które od czasu do czasu zahaczaliśmy podniesionym w 2/3 mieczem. Dla bezpieczeństwa silnik był opuszczony na poziom pierwszej blokady pantografu rufowego. To powodowało, że przemieszczaliśmy się z minimalną prędkością. Ruch na kanale był słaby, kilka motorówek i hausbootów. Jeśli mnie pamięć nie myli, to minęliśmy może jeden jacht żaglowy z położonym masztem. Miłomłyn w całości położony jest na wyspie, zajmuje powierzchnię 12,38 km2, ma, jak podaje Wikipedia, 2 449 mieszkańców (dane z 1997r.). Miłomłyn to ważny węzeł wodny na Kanale Elbląskim, położony w powiecie ostródzkim. Miasteczko posiada bogatą historię i zostało założone przez Krzyżaków na miejscu pradawnej osady Pomezanów. Do rozwoju miasteczka w XIX wieku bez wątpienia przyczyniła się budowa Kanału Elbląskiego w latach 1844 – 1860 oraz budowa linii kolejowej Ostróda – Elbląg w 1893r. Zachowało się sporo zabytków: dwa kościoły, pozostałości murów miejskich, stare kamieniczki, dwór z XIX w. oraz budynek gimnazjum z 1867r.
Podsumowując pierwszy dzień żeglugi, w ciągu ok. 9 godzin (połowa na żaglach na Jezioraku) pokonaliśmy ok. 34 km.
W poniedziałek 16.08.2021r. Rano, żegnani przez miłych gospodarzy Przystani na Wyspie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Analizując mapy wiedzieliśmy, że i tym razem mamy do pokonania kolejny długi odcinek, do kolejnej bezpiecznej przystani, a po drodze kilka jezior, z długim jeziorem Ruda Woda na czele. Liczyliśmy, że znajdziemy jakąś przystań w Małtydach położonych w południowej części jeziora Sambród. Ruszyliśmy na północ ze złożonym masztem, popychani naszym pięciokonnym silniczkiem. Pierwszy odcinek kanału Elbląskiego (Warmińskiego) doprowadził nas do jeziora Ilińsk (Jelonek), gdzie w północnej części jeziora odszukaliśmy wejście do kolejnego kanału, który doprowadził nas do jeziora Ruda Woda. Wcześniej, po drodze, kanał przecinał trzy małe jeziorka (oczka wodne). W internecie znaleźliśmy informację, że jezioro rozciągnięte jest południkowo i liczy 12,05 km długości. Konieczne stało się znalezienie jakiegoś pomostu, by spokojnie postawić i otaklować maszt. Zaraz po wejściu na jezioro, po prawej stronie zauważyliśmy króciutki pomost na jedną łódkę, ale miejsce było zajęte przez zacumowaną motorówkę. Z informacji internetowych wynikało, że ok. 150 m na prawo od wejścia na jezioro, powinien być zlokalizowany ośrodek wypoczynkowy z własnym pomostem. Co szybko znalazło potwierdzenie. Po zacumowaniu, bezpiecznie mogliśmy postawić maszt. W dalszą drogę ruszyliśmy na żaglach. Przejście 12 km zajęło nam ok 4 godzin – wiała słaba 3 może nawet 20B. Ale, że grzało słoneczko, było ciepło, a nam jeszcze się nie bardzo spieszyło, to i żeglowało nam się przyjemnie. Plan był taki, aby dopłynąć do końca jeziora, położyć maszt, na silniku pokonać ok. 2,5 km kanał prowadzący na jezioro Sambród i postój w Małtydach. Czasu więc mieliśmy w bród. W północnej części jeziora Ruda Woda, po prawej stronie wypatrzyliśmy kolejny, nieco sfatygowany pomost, przy którym położyliśmy maszt i na silniku zapuściliśmy się, w ostatni odcinek kanału, w tym dniu – jak nam się wydawało. Duże było nasze zaskoczenie, gdy po wejściu na Sambród okazało się, że poza wąskim pasem „toru wodnego” prowadzącego przez środek jeziora, pozostała część, zwłaszcza brzegi jeziora zarośnięte są gęstą trzciną, nenufarami i innymi nie znanymi nam roślinami wodnymi. Żadnego pomostu nie udało nam się wypatrzeć. Ruszyliśmy więc dalej. Po pokonaniu ok. 5 kilometrów jeziora, weszliśmy w kolejny kanał, który tym razem doprowadził nas do jeziora Pniewskiego. Jezioro było jeszcze bardziej zarośnięte, tylko wąski pasek wody łączył główną oś kanału z widocznymi na południowym brzegu zabudowaniami Folwarku Karczemki. Była już godzina 16.00, za nami ok. 29 km i ponad siedem godzin żeglugi, stawiania i opuszczenia masztu, czyszczenie śruby z nawiniętej roślinności wodnej. Ponadto pogoda uległa stopniowemu pogorszeniu, zaczęło siąpić i coraz mocniej wiać. Podjęliśmy decyzję – ryzykujemy, skręcamy w lewo, przebijamy się ok. 100 m do widocznego pomostu przy Karczmie (to właściwie hotel & spa), gdzie postanowiliśmy przenocować, wykąpać się i zjeść coś dobrego w restauracji. Pamiętam, że były to pyszne żeberka „Po Amerykańsku” z sosem BBC. Obsługa była bardzo miła i pomimo że ośrodek działał po Pandemii na „pół gwizdka”, udało nam się skorzystać z łaźni. Zmęczeni, po dniu pełnym wrażeń położyliśmy się spać, nie zdając sobie sprawy, co nas czeka dnia następnego.
We wtorek 17.08.2021r. obudził nas ciekawski, głodny ale sympatyczny kocur. Po wspólnym śniadaniu przystąpiliśmy do „manewrów portowych”, a tu niespodzianka. Nie dość, że widoczny jeszcze wczoraj wąski pasek wolnej wody zamknął się szczelnie wodną roślinnością, to kadłub przyssał się do mulistego dna płytkiej zatoczki. Po półgodzinnych nieskutecznych manewrach, trzeba było nam znaleźć inny sposób – prosta siła i szarpanie się nic bowiem nie dawało. Heniu zaproponował wykorzystanie kajaka z przystani przy Karczmie, do wywiezienia kotwicy jak najdalej w kierunku głównej osi kanału, na wszystkich powiązanych ze sobą linach dostępnych na jachcie. Tym sposobem udało nam się wyciągnąć na tyle, że mogliśmy opuścić silnik zawieszony na pantografie rufowymi przy jego wsparciu dojść do wolnej wody. Jezioro Pniewskie jest krótkie, a na jego północno - zachodnim brzegu zaczyna się kolejny, 6 kilometrowy odcinek Kanału Elbląskiego, który miał już nas doprowadzić do pierwszej z pięciu pochylni Kanału Elbląskiego (pochylnia Buczyniec). Stan kanału na tym odcinku był znacznie lepszy niż wcześniejszy. Generalnie im bliżej pochylni, tym był lepiej utrzymany, nie wspominając już o odcinku od pochylni w kierunku Elbląga. Ale to zrozumiałe, na tym odcinku odbywa się intensywny ruch statków turystycznych. Ale wróćmy do pierwszej pochylni w Buczyńcu. To tutaj, na wschodnim brzegu zlokalizowane jest Muzeum Kanału Elbląskiego, które na pewno warto zwiedzić, czego my nie zrobiliśmy. Była już godzina 15.45 i jak się okazało, pochylnie pracują jedynie do godziny 19.00, a w celu pokonania wszystkich pięciu „za jednym zamachem”, należy na pierwszej zameldować się przed godziną 16.00. A jeszcze trzeba było wnieść opłaty w budynku maszynowni, oczywiście położonym na przeciwległym brzegu. Czyli, uważny czytelniku, aby opłacić bilet należy stanąć na brzegu zachodnim, ale by zwiedzić muzeum to na wschodnim. Wszystko to można też załatwić nogami, ale jest trochę biegania. Za to obsługa pochylni jest bardzo miła, uczynna i cierpliwa. Po wysłuchaniu precyzyjnej instrukcji, sama operacja podstawienia się jachtem pod (a właściwie nad) wózkiem, założenie cum, podniesienie miecza, płetwy sterowej i silnika, w celu jazdy jachtem „po trawie” okazało się czynnością banalną. W kolejne pochylnie wchodziliśmy pewnie, jak starzy weterani Kanału Elbląskiego…, żartuję pewne emocje i stres jednak nam towarzyszyły. Napięcie rozładował rudy „pasażer na gapę” - kot, który nie wiadomo kiedy, podczas pierwszej przeprawy, wskoczył nam na pokład i opuścił nas przy kolejnej pochylni. Niestety mimo żyłowania naszego silniczka, przy ostatniej pochylni byliśmy o 19.15 i czekała nas nocka w kanale pod ostatnią pochylnią Całuny (a wcześniej były pochylnie: Kąty (nr 2), Oleśnica (nr 3), Jelenie (nr 4). Na kolejny dzień planowaliśmy przejście ostatniej pochylni oraz pokonanie 6,5 km odcinka kanału do jeziora Drużno i dalej do Elbląga, w sumie ok. 20 km.
Niestety, wczorajsze plany złośliwie pokrzyżowała nam pogoda. Prognozy zapowiadały nawet wiatr o sile w porywach do 7/80B oraz przelotny deszcz. Dysponując jedynie 5 konnym silniczkiem, na którym musieliśmy w praktyce pokonać całą trasę do Elbląga, uwzględniając wysoką wolną burtę Sztecherka postanowiliśmy, po przejściu ostatniej pochylni, zostać kolejny dzień w kanale, po drugiej stronie pochylni. Tym bardziej, że przy kanale wyznaczony był teren piknikowy z toaletą, popularną „toy-toy”, a przy brzegu stał jachcik typu Tes 678 (jak nasz Sztecherek) z czteroosobową załogą. Tak przestaliśmy całą środę 18.08.2021r. Jedynym urozmaiceniem było wspólne wieczorne ognisko, do którego dołączyło dwóch maszynistów z pochylni w Całunach po skończonej szychcie. Było wesoło.
W czwartek 19.08.2021r. ruszyliśmy z samego rana, zaczęło nam się już spieszyć. Wiatr tylko nieco zelżał. Zaczęliśmy odczuwać pewien niedosyt czasu w konfrontacji z trasą, którą jeszcze chcieliśmy pokonać. Na szczęście, ze względu na kierunek wiatru (SW) nie musieliśmy z nim walczyć i mimo tego, że całą trasę do Elbląga pokonaliśmy na silniku, to w centrum miasta zameldowaliśmy się już po 4 godzinach. Po drodze było 10 km kanałów i 10 km mocno zarośniętego jeziora Dróżno (niestety ani na wejściu, ani na wyjściu z jeziora nie wypatrzyliśmy żadnych pomostów, które moglibyśmy wykorzystać do postawienia, a później do opuszczenia masztu, by pokonać jezioro na żaglach). W Elblągu musieliśmy poczekać na otwarcie dwóch mostów zwodzonych o prześwicie: 2,8 m (most Dolny – pierwszy od jeziora Dróżno) i 1,8 m (most Górny – inaczej Niski). Celem była przystań ZHP „Bryza” na północy Elbląga, na wschodnim brzegu. Tam, czekało już na nas umówione wcześniej miejsce. W marinie zameldowaliśmy się ok. 16.00. Po kąpieli ruszyliśmy „w miasto”, tyle słyszeliśmy dobrych rzeczy o nim. Podobnie, jak w Głogowie, również mieszkańcy i władze Elbląga, podjęły się ogromnego wysiłku odbudowy Starego Miasta. Tych kilka godzin spędzonych na zwiedzaniu miasta, przekonało nas, że warto byłoby spędzić tu więcej czasu, tyle było do oglądania. Niestety naszym celem był Zalew Wiślany, do którego mieliśmy jeszcze ok. 20 km i jedynie piątek w zapasie. W sobotę w południe mieliśmy bowiem przekazać jacht kolejnej załodze.
Podobnie jak w poprzednie dni, ruszyliśmy z samego rana, wcześniej stawiając maszt, by móc wspierać się żaglami w dalszej drodze. Zgodnie z posiadanymi informacjami, po przejściu ostatniego mostu drogowo-kolejowego w Elblągu, na odcinku od przystani ZHP Bryza do Zalewu Wiślanego, nie było już żadnych przeszkód uniemożliwiających żeglugę z postawionym masztem. Jedyną przeszkodą miał być jedynie otwierany most pontonowy w Nowakowie (godziny otwarcia i telefon do obsługi można znaleźć w internecie), jakieś 10 km na północ od Elbląga. Oczywiście nie zdążyliśmy na wskazaną godzinę otwarcia mostu, a kolejne otwarcie wyznaczono za 1,5 godziny. Na szczęście, po obu stronach mostu, na wschodnim brzegu są wygodne pomosty, na których można przeczekać czas do następnego otwarcia. Jedyną wadą jest to, że oba pomosty stoją na palach ww kanale, bez komunikacji z lądem. Jest się niejako uwięzionym na jachcie i pomoście. Czas postoju wykorzystaliśmy z Henrykiem na przygotowanie szybkiego obiadu. Po przejściu przeprawy w Nowakowie, dalej płynęliśmy kanałem, aż do wejścia na Zalew Wiślany, gdzie dało się już postawić żagle. Ze względu na siłę i kierunek wiatru, po 1,5 godzinie, zameldowaliśmy się o godzinie 17.00 w Tolkmicku. Niestety ostatnie mile przyszło nam żeglować w deszczu. Na pocieszenie okazało się, że właśnie w Tolkmicku rozpoczyna się dwudniowa gminna impreza „Szanty nad Zalewem”, a scena ustawiona była obok basenu portowego, tak że nawet nie musieliśmy schodzić z pokładu, by słuchać kolejnych wykonawców. Obok wystawione były stoiska małej gastronomi. Szczególnie smakowały nam potrawy i produkty przygotowane przez panie z Koła Gospodyń Wiejskich.
To byłoby wszystko. Wieczorem siedząc na pokładzie Sztecherka nieco zadumaliśmy się, a jednak udało się. Żałowaliśmy z Heniem tej straconej środy, kiedy w kanale przestaliśmy cały dzień i noc, czekając aż się wydmucha. Gdyby udało się dopłynąć do Tolkmicka już w czwartek, to piątek moglibyśmy poświęcić na pływanie po Zalewie i odwiedzenie chociażby Krynicy Morskiej na Mierzei Wiślanej. Może będzie jeszcze okazja?
* * *
Małe podsumowanie i wnioski. W sumie od Iławy do Tolkmicka zrobiliśmy ok. 100 km, w pięć dni, pływając od 6 do 9 godzin dziennie. W tydzień można więc zrobić trasę w jedną stronę, na powrót potrzebny byłby kolejny tydzień. Szczerze mówiąc, tydzień to nieco mało na trasę „one way”, trzeba mocno pilnować czasu i trasy, brakuje czasu na zwiedzanie. Dwa tygodnie – w jedną stronę, super – ale kogo stać na dwa tygodnie urlopu? Rozwiązaniem mogą być dwie załogi (tam i na powrót) oraz w sumie trzy tygodnie czarteru, czyli po 10 dni dla każdej załogi. To pozwoli na niespieszną żeglugę, ewentualne dłuższe postoje na zwiedzanie, np. Elbląga lub spędzenie dwóch, trzech dni na Zalewie Wiślanym i zwiedzenie Krynicy Morskiej, Fromborka itp. Główną atrakcją opisanej trasy, jest przejście pięciu, czynnych od ponad 160 lat, pochylni Kanału Elbląskiego tego, nadal działającego i napędzanego siłą wody, zabytku kultury materialnej (jedyna działająca tego typu instalacja na świecie). Co już powinno wystarczyć, by ruszyć się z Jezioraka. Czego wszystkim koleżankom i kolegom, wspólnie z Henrykiem, życzymy!
A w sobotę 21.08.2021r. jacht przekazaliśmy następnej załodze, którą teraz czekała droga powrotna i wspaniała przygoda, ale to już na inną opowieść...
(-) Robert Grodecki
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
- Głogowska młodzież na Pogorii po raz wtóry
- Sztecherkiem na Zalew Wiślany
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach