Ambasadorem na Morze Północne Etap I
30.07-13.08.2011 r.
Autor: Relacja Roberta Grodeckiego
Zimą powstał pomysł zorganizowania etapowego rejsu na klubowym jachcie. Wielu członków klubu, którzy brali udział w rejsach morskich na Ambasadorze, pragnęło popłynąć gdzieś dalej, niż Bornholm, Kopenhaga czy Sassnitz! A tak niestety wcześniej planowano rejsy, w związku z ograniczeniami czasowymi i koniecznością powrotu do portu, z którego rejs się wcześniej rozpoczynał.
Zważywszy, że w poprzednich latach Ambasador stacjonował w marinie Harcerskiego Ośrodka Morskiego w Szczecinie Dąbiu, oddalonej w praktyce o dwa dni żeglugi od morza, nie powinien dziwić ograniczony zasięg naszych poprzednich eskapad.
Jedynym, skutecznym sposobem na przezwyciężenie tego ograniczenia było zorganizowanie kilkuetapowego rejsu i wymiana załóg w kolejnych portach. Pozostało wybrać kierunek, czas i zebrać chętne załogi.
Po wielu dyskusjach, ostatecznie wybrano rejs na zachód, czyli na Morze Północne. Akwen ten poza dużą turystyczną atrakcyjnością, dawał ponadto możliwość na "wypływanie" niezbędnego stażu na wodach pływowych, co było ważne dla osób ubiegających się o wyższe stopnie żeglarskie.
Po początkowych problemach, ostatecznie ustalono terminy i nazwiska prowadzących, którzy mieli dobrać sobie załogi
i zająć się organizacją całości przedsięwzięcia. Pierwszy etap miał się rozpocząć 30 lipca br. i trwać do 13 sierpnia 2011 r.
a prowadzącym został autor powyższego artykułu. Kolejny etap przypadł w udziale Michałowi Krawcowowi i miał trwać do
27 sierpnia br. Ostatni, ale jednocześnie najdłuższy, bo 3-tygodniowy, prowadzić miał Roman Lechota.
Idea była prosta. Rejs miał rozpocząć się w Trzebieży nad Zalewem Szczecińskim, nowej stałej bazie Ambasadora i prowadzić na zachód. Dwie kolejne załogi miały doprowadzić jacht, jak najdalej na zachód na Morzu Północnym. Ostatnia załoga miała wrócić do Trzebieży. Wymiana załóg miała nastąpić w oparciu o użyczony przez Michała Krawcowa prywatny samochód, na zasadzie wahadła: jedna załoga przyjeżdża, druga wyjeżdża.
Pierwszy etap rozpoczęliśmy w Trzebieży, znanej w środowisku żeglarskim z tego, że jest siedzibą Centralnego Ośrodka Żeglarstwa PZŻ im. Andrzeja Benesza, wielce zasłużonej szkoły żeglarstwa morskiego, w której szkoliła się cała plejada wybitnych żeglarzy.
Jacht został przejęty w sobotę 30 lipca br. i po dokonaniu niezbędnego przeglądu i napraw, został przygotowany do rejsu (wielkie dzięki dla Roberta Robaczewskiego, który poświęcił wiele własnego czasu na naprawę instalacji elektrycznej, mocno sfatygowanej po majowych i czerwcowych rejsach?)
Do godzin popołudniowych dojechała pozostała część załogi: Piotr, Michał i Kazimierz. Ostatni załogant miał dołączyć w Świnoujściu. Po zatankowaniu wody i paliwa zapadła decyzja, że zostajemy na noc w Trzebieży. Przyczyną był silny, dochodzący w porywach do 6 B wiatr, wiejący w dodatku z północy. Na pocieszenie pozostało nam spędzić wieczór na gminnym festynie, zorganizowanym z dużym rozmachem, na terenie portu rybackiego. Organizatorzy zadbali o część artystyczną, wystąpiły, m.in.: Wały Jagiellońskie z Rudi Schuberthem, który oczywiście nie omieszkał zaśpiewać wielkiego przeboju, tj. Córki Rybaka. Nie zabrakło również stoisk z małą gastronomią i piwkiem. Na koniec, o północy, niebo nad Trzebieżą rozświetliły fajerwerki.
W poniedziałek 31 lipca 2011 r. rozpoczęliśmy faktycznie nasz "wielki rejs na M. Północne". W morze wyszliśmy po godzinie ósmej rano, by po prawie 13 godzinach i przepłynięciu ok. 57 Mm, przy słabych wiatrach, 1 2o B z północy, dotrzeć do Stralsundu na Rugi.
Po krótkim postoju, połączonym ze zwiedzaniem miasta, postanowiliśmy nie kusić losu i nie denerwować Neptuna, który w tzw. "między czasie" zesłał wiatr z korzystnego kierunku i wypłynęliśmy na morze. Wiatr wyraźnie odkręcił na SE ok. 4o B, czyli wymarzony dla chcących dotrzeć do Zatoki Kilońskiej. Zwłaszcza, że o tej porze roku należało się raczej spodziewać wiatrów z NW i W. Zgodnie bowiem w wieloletnim doświadczeniem, najkorzystniejszym miesiącem, dla żeglujących na zachód z Polskich portów, jest czerwiec. W tym miesiącu, najczęściej bowiem wieje z E, ES i NE. Zaczynając nasz rejs w ostatnich dniach lipca, byliśmy więc już mocno spóźnieni. Tym ważniejsze było wykorzystanie każdego dnia (i nocy) z korzystnym wiatrem. Dlatego też, już we wtorek 2 sierpnia, w południe opuściliśmy urokliwy Stralsund i wyjściem północnym, wzdłuż wyspy Hiddensee, na której mieszkał, tworzył i został pochowany wybitny niemiecki pisarz i dramaturg - noblista Gerhard Hauptman, twórca m.in. dramatu "Tkacze". Związany z naszym Dolnym Śląskiem, gdzie się urodził i zmarł. Pogoda była wyśmienita, wiała regularna 4 do 5o B z E i ES. Przepłynięcie 103 Mm zajęło nam jedynie 37 godzin. W Kilonii zameldowaliśmy się późnym wieczorem w środę. Po drodze było wszystko, z czym wiąże się żeglarska przygoda. Wspaniała jazda na foku, 5 a nawet powyżej 6 Kn. Gwieździste niebo z Wielką Niedźwiedzicą, której dyszel wskazywał zachodni kierunek i wspaniały wschód słońca o poranku.
Po przypłynięciu do Kilonii, zacumowaliśmy w marinie jachtowej Reventloubruecke, najbliżej, jak się dało, centrum miasta. Czwartek poświęciliśmy na odpoczynek i zwiedzanie miasta, mocno "okaleczonego" w związku z alianckimi nalotami z okresu II wojny światowej.
Pogoda zaczęła się wyraźnie psuć, przyszło zamglenie, niebo w sposób niepokojący zachmurzyło się, wieczorem zaczęło mżyć. Wiatr odkręcił na zachód, co zapowiadało konieczność żeglowania na silniku, pod wiatr, w związku z zakazem pływania na żaglach w Kanale Kilońskim.
W piątek 5 sierpnia br. pogoda jeszcze bardziej się popsuła. Mżawkę zastąpił regularny deszcz, zrobiło się zimno. Na szczęście wiało tylko 1 do 2o B z NW. Postanowiliśmy jednak prześluzować się i popłynąć do Rendsburga położonego 19 Mm od Holtenau, dzielnicy Kilonii, gdzie znajduje się wejście do kanału od strony M. Bałtyckiego. Po ok. 6 godzinach jazdy na silniku, w deszczu, przy słabym wietrze zacumowaliśmy w marinie RVR Rendsburg, gorąco polecanej przez Jerzego Kulińskiego w jego "Przedsionku Morza Północnego".
Na szczęście, jak na życzenie, wypogodziło się. Niebo zrobiło się błękitne a temperatura wyraźnie wzrosła. Całą załogą ruszyliśmy zwiedzać to, jak zapewniał J. Kuliński, urokliwe Duńsko Niemieckie miasteczko, pełne zabytków. Pogląd Jerzego Kulińskego w pełni się potwierdził. Żaden pośpiech, związany z jak najszybszym pokonaniem Kanału Kilońskiego ku pływowym, a więc stażowo pożądanym wodom Morza Północnego, nie usprawiedliwia pominięcia Rendsburga, jako atrakcji turystycznej.
W sobotę postanowiliśmy przepłynąć pozostałe 36 Mm, jakie dzieliło nas do śluz w Brunsbuttel nad M. Północnym. Dzień wcześniej umówiliśmy się, że wstaniemy skoro świt i wystartujemy przed godziną 6 rano, a śniadanie przygotujemy po drodze, korzystając z tego, że cały dzień zejdzie nam na żegludze po w miarę spokojnych wodach kanału. Nie przewidzieliśmy jednak wyjątkowo gęstej mgły, która w 15 minut po wypłynięciu z mariny, uziemiła nas na ponad 1,5 godziny, które zmuszeni byliśmy przestać przy nabrzeżu pobliskiej stoczni remontowej Rends. Ostatecznie do celu, w tym dniu, dotarliśmy o godzinie 17.30. Na noc zatrzymaliśmy się po prawej stronie kanału, w mikroskopijnej przystani jachtowej w Brunsbuttel. Nie upłynęło zbyt wiele czasu, a nadpływające kolejne jachty, całkowicie zapełniły porcik.
Marina w Brunsbuttel nie jest przystosowana do dłuższych postojów. Jest to typowy porcik przelotowy, tzw. "krótkiego postoju" przed i po śluzowaniu się w obu kierunkach na M. Północne i związaną z tym konieczność wyczekania na odpowiednią fazę pływu. Wysoką wodę dla planujących wyjście do Cuxhaven i dalej w morze, niską wodę dla kierujących się do Hamburga.
W związku z tym, godzinę pobudki i odcumowania w następny dzień - niedzielę 7 sierpnia 2011 r., tym razem zdeterminowała przyroda, a dokładniej godzina wysokiej wody na śluzie w Brunsbuttel. Wstaliśmy o godzinie 7 rano, wysoka woda notowana była na godzinę 7.45, ale śluzę udało nam się przejąć dopiero o godzinie 9. Morze Północne przywitało nas wiatrem o sile najpierw 2o B, by w ciągu dwóch godzin rozwiać się do 5o B oraz dużym rozkołysem, związanym z początkiem odpływu, który tym samym walczył z wiatrem, wiało bowiem z SW. Była to pierwsza i jedyna, podczas naszego etapu, sytuacja, gdzie zmuszeni byliśmy rozkręcić silnik do 3 tyś. obrotów na minutę, czyli "cała naprzód". Po 6 godzinach i ok. 20 Mm w końcu dotarliśmy do Cuxhaven. Tym samym, w ciągu 7 dni (połowa rejsu) zrealizowaliśmy założoną, minimalną trasę i osiągnęliśmy port, do którego zadeklarowaliśmy się dotrzeć, by tam przekazać dalej jacht. Był to plan minimum. Plan całej wyprawy zakładał, oczywiście, próbę dotarcia, jak najdalej na zachód, ale Cuxhaven był tym miejscem "minimum" do którego mieliśmy dotrzeć. Dobrze to wróżyło na kolejny tydzień, już część załogi miała przed oczami kolorowe ulice Amsterdamu!
Po wieczorze spędzonym na zwiedzaniu miasta, smacznej kolacji z toastami "za cudowne ocalenie" poszliśmy spać z mocnym postanowieniem wyjścia w morze, w kierunku Helgolandu, największej niemieckiej wyspy otwartego morza. Na wyspie jakimś cudem, mimo przynależności Niemiec do Unii Europejskiej i strefy euro, nadal utrzymywana jest strefa wolnocłowa z bardzo tanimi... perfumami?!
Z tego niedzielnego wieczoru zapamiętałem brzydko zachmurzone niebo, które niczego dobrego nie wróżyło.
Po pobudce i śniadaniu, pobiegłem sprawdzić prognozę pogody wywieszoną w gablocie budynku klubowego. Prognoza informowała o kierunku SW (dobrze jak na kierunek: Helgoland), siła wiatru 5 do 6o B (mniej dobrze) i zapowiedź na popołudnie i wieczór W 6 7o B (hymm...!). Jak na razie z całej tej prognozy sprawdzało się zachmurzenie (faktycznie niebo było wręcz granatowe od ciężkich deszczowych chmur, które zwiastowały duży opad i ochyba porywiste szkwały). Z Morzem Północnym jest ten kłopot, że nie da się ogłosić załodze decyzji: - chłopaki nie wypływamy teraz, poczekamy do południa, niech się wyklaruje pogoda. Wysoka woda nie będzie czekać, jak jest zapowiedziana na godzinę 8 rano, to po sześciu następnych godzinach będzie niska i prąd z morza do portu. A niestety tak się układały pływy w pierwszej dekadzie sierpnia, że wysoka woda była rano i wieczorem, a niska po południu i w nocy.
Po kolejnych dwóch godzinach, przeprosiłem kolegów, że nie popłyniemy w dniu dzisiejszym na wyspę, a po południu nie będzie na to szansy. Załoga wyraźnie zmarkotniała i jak ten diabeł Boruta, kusiła: przecież nic nie wieje, z tych chmur nic nie dmuchnie... Rozsądek jednak zwyciężył i jacht został w porcie. Co nie oznacza, że załoga została w porcie. Dwóch najbardziej zawiedzonych kolegów: Kazimierz i Piotr, postanowili popłynąć na Helgoland statkiem turystycznym. Ja i pozostała część załogi ruszyła w miasto na dalsze peregrynacje.
Pogoda z godziny na godzinę pogarszała się, ale faktycznie okazało się, że chmury bardziej straszyły i żadnych silnych szkwałów ani deszczu nie przyniosły i spokojnie mogliśmy wyjść w kierunku wyspy. Późnym popołudniem koledzy wrócili z miłymi zakupami i pełni wrażeń, bo nie da się ukryć, że Helgoland to spora ciekawostka i atrakcja turystyczna, godna odwiedzin. Prognoza ostatecznie sprawdziła się z 12 godzinnym opóźnieniem, ale wtedy stalibyśmy już bezpiecznie w basenie jachtowym na Helgolandzie. Gdzie spokojnie moglibyśmy przeczekać złą pogodę, nie wiem tylko jak by wytrzymały ten postój nasze... wątroby! Dowodem jak wyglądały kolejne dwa dni i noce, niech świadczy to, że przez ten czas żaden statek turystyczny z Hamburga i Cuxhaven nie wypłyną na wyspę. We wtorek 9 sierpnia br. wiało 7 do 8 B z NW a w okolicach Helgolandu odnotowano fale o wysokości 3 - 4,5 m - trochę za dużo, jak na możliwości Ambasadora.
W środę wiatr zelżał do 5, a w porywach do 6o B i utrzymał kierunek z NW. Postanowiliśmy nie pozostawać kolejnej doby w Cuxhaven i zwiedzić Hamburg, by tam ostatecznie dokonać przekazania jachtu kolejnej załodze. Tym razem musieliśmy poczekać na niską wodę, aby z przypływem wrócić w górę rzeki Elby, nad którą leży Hamburg. Tablica pływów wskazywała na godzinę późno popołudniową. Z portu wyszliśmy o godzinie 16.35, mimo deszczu i zimna. Ze względu na godzinę niskiej wody, wiedziałem, że nie zdążymy przed nocą do Hamburga (ponad 40 Mm z Cuxhaven do Hamburga). By uniknąć nocnej żeglugi po Elbie, postanowiliśmy przed nocą przejść śluzę Brunsbuttel i noc przeczekać w kanale, a dopiero rano ponownie wyjść na rzekę i popłynąć do Hamburga.
Trasę z Cuxhaven do śluzy przeszliśmy bardzo szybko. Niestety Niemcy, z nieznanych powodów, postanowili nas (i inny holenderski jacht) przytrzymać ponad godzinę, przed śluzą na deszczu i w zimnie, przy szkwalistym wietrze, zupełnie, naszym i Holendrów zdaniem (wyrażonym już w śluzie: "Crazy German") niepotrzebnie. Na Elbie przed śluzą nie ma gdzie przycumować i przez całą godzinę musieliśmy manewrować na silniku. A gdy w końcu zapalili białe, pulsujące światło oznaczające zgodę na wejście do śluzy i gdy byliśmy już przy bramie, to niespodziewanie ponownie zapalili czerwone światło i musieliśmy się wycofać. Robiąc kolejny nawrót, zauważyliśmy, że znów zapalili białe światło...!
Do mariny za śluzą weszliśmy zmoczeni, zmarznięci, głodni i źli, była już godzina 21.50. A tam kolejna niespodzianka (chociaż łatwa do przewidzenia). Porcik jachtowy zapchany był do ostatniego miejsca. Przez dwie i pół doby, w związku ze sztormem na wodach Zatoki Niemieckiej, żaden jacht nadpływający kanałem z Kilonii, nie wyszedł w morze. Nawet Holendrzy, których spotkaliśmy pod śluzą, po nieudanej próbie wyjścia do Cuxhaven, sprzed paru godzin, postanowili wrócić. Tak więc Ambasador był ostatnim jachtem, który tej nocy wcisnął się do mariny, stanęliśmy pomiędzy jachtami tworzącymi tratwy przycumowane do dwóch przeciwległych nabrzeży i jak korek butelkę, tak nasz jacht "zakorkował" ostatecznie porcik. Na szczęście to inni, a nie my, mieli problem.
Rano, w czwartek 11 sierpnia 2011 r., ponownie skoro świt, poderwałem załogę. Deszcz i mgła nie mogły nam stanąć na przeszkodzie, ale na przeszkodzie stanęła nam załoga śluzy. Tym razem na szczęście nie tylko nas i kilka innych zagranicznych jachtów przetrzymali przed śluzą, ale również kilka niemieckich (czyli nie uprzedzenia, ale raczej kwestie techniczne o tym zdecydowały). Śluzę przekroczyliśmy dopiero ok. godziny 9. Pokonanie 24 Mm zajęło nam prawie siedem godzin. O ile prąd pływowy nam pomagał, to kierunek wiatru zmienił się na SW, ale na szczęście znacząco osłab, bo wiało "tylko" 4o B. W marinie Wedel k. Hamburga zameldowaliśmy się o 13.20. Ziąb i deszcz, który nieustannie padał, skutecznie zniechęciły nas do zwiedzania miasta. Zajęliśmy się powolnym pakowaniem, częściowo rozpoczęliśmy sprzątanie jachtu, przy okazji sprawdziliśmy stan zaopatrzenia.
Również piątek zaczął się deszczem. Dopiero w południe częściowo rozchmurzyło się i przestało padać. Kolejką podmiejską ruszyliśmy na zwiedzanie Hamburga. Duże wrażenie zrobił na nas stary port z zupełnie nową zabudową mieszkaniową i biznesową. Śmiało można stwierdzić, że to stary port jest nowym centrum Hamburga. Ale pod ratuszem miejskim, na dworcu kolejowym i zabytkami (nielicznymi) starego centrum też byliśmy. Nasz spacer zakończyliśmy na St. Pauli z jego kabaretami, kinami, klubami i specjalistycznymi sklepami!
Michał Krawców, z załogą, dojechał z Polski w sobotę 13 sierpnia 2011 r. i ok. godziny 14 dokonaliśmy przekazania jachtu. Michał natomiast po rozpakowaniu przekazał nam samochód wraz z przyczepką. Po zapakowaniu naszych rzeczy ruszyliśmy do domu. Kolejny rejs Ambasadora przeszedł do historii.
Na koniec nieco statystyki. W trakcie dwóch tygodni odnotowaliśmy 224 godziny postoju, 88 godzin rejsu (żagle i silnik) i pokonaliśmy 299 Mm.
Robert Grodecki
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach