Pierwszy raz przez Atlantyk
14.11 do 20. 12. 2022
Autor: Robert Grodecki
Pierwszy raz przez Atlantyk – bardzo krótka relacja Roberta Grodeckiego z rejsu jachtem żaglowym po wodach Oceanu Atlantyckiego: 14.11.2022 – 20.12.2022.
Zostały wspomnienia i resztki opalenizny przypominające, że koniec roku 2022, już zawsze będzie kojarzył się z miesiącem spędzonym na jachcie Happy Hours – POL 13974. Jednostka jest własnością kap. Łukasza Drzewieckiego, który od ponad 10 lat mieszka, żegluje i żyje na jego pokładzie. Jest to konstrukcja francuskiej stoczni Beaneteau - typ Oceanis 411 Clipper o długości 12,5 m, 3,9 m szerokości, 1,8 m zanurzenia, 12 T masy i 80 m² podstawowych żagli (fok, grot). Jacht i jego kapitan do tej pory żeglowali głównie po wodach wokół Grecji, Sycylii, Sardynii, aż w końcu zapadła decyzja by popłynąć dalej. Łukasza poznałem podczas sezonu żeglarskiego - 2016, gdy będąc bez pracy w kraju, zaciągnąłem się na pół roku, do załogi jachtu Bravado wożącego turystów po Morzu Jońskim. Dwukrotnie, w minionych latach, gościłem na pokładzie „Szczęśliwych Godzin”, by w końcu skorzystać z możliwości wspólnej wyprawy przez Atlantyk. Wcześniej musiałem pokonać kilka trudności i rozwiązać kilka problemów. Największy - z uzyskaniem akceptacji aktualnego pracodawcy na 5 tygodniowy urlop, i jakby to nie był listopad (kto planuje urlop w listopadzie?), to pewnie nie udałoby się. Ale nam żeglarzom akurat listopad pomaga w realizacji ambitniejszych rejsów.
Listopadowy termin rejsu nie był przypadkowy - przełom jesieni i początek zimy w Polsce, to najlepszy czas na rejs z Europy na Karaiby (a nie da się tego zrobić bez przepłynięcia Atlantyku). Wieloletnie obserwacje meteorologiczne jednoznacznie wskazują, że okres od połowy listopada, przez kolejne zimowe miesiące, to najbezpieczniejszy czas na atlantycką żeglugę, generalnie - bez sztormów i huraganów, tak charakterystycznych dla okresu: maj – październik. Wieloletnie statystyki pokazują, a Ocean Passages for the World precyzyjnie opisuje, że o ile zejdzie się w okolice 10° stopnia szerokości geograficznej północnej, ma się praktycznie 100% pewności żeglugi w pasacie północno-wschodnim, o maksymalnej sile wiatru od 4° do 6° B. A że głównie żegluje się w kierunku południowo-zachodnim i zachodnim, to wieje od rufy. Czyli idealne i bardzo przyjemne warunki do spokojnej żeglugi po Atlantyku, chociaż oczywiście zdarzają się odstępstwa od tej reguły i nawet tam potrafi mocno przywiać, poza granicę sztormu.
Odbyty rejs był spełnieniem wieloletnich planów i zamierzeń. Właściwie wszystko, co przez lata robiłem w żeglarstwie – kolejne kursy, egzaminy, bałtyckie rejsy – miały zaowocować rejsem „prawdziwym” – przejściem Atlantyku. Tak, tak…, od początku myślałem o rejsie przez Atlantyk, ze wschodu na zachód, w pasatach. Wybór nie był przypadkowy. Ocean Atlantycki jest dla Europy i jej mieszkańców najważniejszym historycznie akwenem. Cała historia odkryć geograficznych, począwszy od XV wieku n. e., kończąc na znaczeniu gospodarczym atlantyckich szlaków żeglugowych współcześnie. Trwająca pięć wieków kolonizacja obu Ameryk (często kosztem miejscowej ludności), transport morski towarów i ludzi, praktycznie aż do końca XIX wieku, w oparciu o napęd żaglowy (a przecież ostatnie żaglowce towarowe przewoziły ładunki znacznie dłużej, bo aż do lat 30’ XX wieku). Narodziny tradycji i swoistej kultury morskiej, której przejawem są chociażby, tak popularne w Polsce szanty. To wszystko oraz wspaniałe warunki pogodowe, równy pasat, słońce, błękit nieba i granat oceanu, każdego roku skłania tysiące żeglarzy do przepłynięcia Atlantyku, w pogoni za zachodzącym słońcem. Żegluga ta i przyjemna, i relaksująca, zwłaszcza w czasie, gdy w Polsce dzień krótki, niebo pochmurne, a nastrój depresyjny.
Nasz jacht miał cztery dwuosobowe kabiny. Poza standardowym wyposażeniem (żagle, silnik, zbiorniki na wodę i paliwo), posiadał dodatkowo w odsalarkę, elektrownię wiatrową, panele słoneczne i elektryczny samoster. Dla wygody Łukasz zdecydował, że popłyniemy w czteroosobowym składzie. Oprócz Łukasza, w załodze byli: Adam Modrzejewski – inżynier mechanik z Warszawy, klubowy kolega Henryk Woźniak oraz ja.
Na jachcie stojącym w Marinie Santa Cruz, w stolicy Teneryfy – Santa Cruz de Tenerife, zameldowaliśmy się 14 listopada 2022 r. w południe. Kolejne dwie doby, to intensywne prace przy jachcie, zakupy zaprowiantowania na miesięczny rejs, tankowanie paliwa i słodkiej wody. Byłem pełen obaw, jak poradzimy sobie zwłaszcza z zakupami i zasztauowaniem prowiantu na cały miesięczny rejs - zwłaszcza, że nie planowaliśmy żadnych postojów po drodze na Karaiby. Poszło nam nadspodziewanie dobrze. W końcu Santa Cruz, z największą mariną na wyspie, to portowe miasto żyjące z żeglarzy. Tutejszy handel nastawiony jest na sprawną obsługę jachtów szykujących się do skoku przez wielką wodę. Mogliśmy między innymi liczyć na dowiezienie zaopatrzenia prosto pod burtę jachtu. Wcześniej jednak zeszło nam parę godzin na wybieranie produktów niezbędnych na tak długi rejs. Paragon, który zachowałem na pamiątkę mierzy jeden metr długości i liczy ponad sto pozycji. Niestety wszystko po hiszpańsku i teraz trudno jest mi odgadnąć, co znaczą poszczególne pozycje. Ale z pewnością ktoś znający tutejszy język odszukał by kilkadziesiąt paczek próżniowo zapakowanych wędlin, żółtego sera, konserw, słoików z warzywami i owocami, po 20 paczek ryżu, kaszy gryczanej, makaronu. Dodatkowo 20 litrowych kartonów soków, kilka zgrzewek butelek z lemoniadą, colą, sprite-m, dodatkowo 80 litrów butelkowanej wody mineralnej (oprócz trzystu litrów słodkiej wody w zbiornikach jachtu), 25 kg ziemniaków, 10 kg cebuli, 15 kg cytryn, 5 kg pomarańczy, 20 kg bananów, 10 kg świeżej marchwi, 15 kg pomidorów, 100 szt. jajek, 2 kg masła, 5 litrów oleju spożywczego, 200 puszek o pojemności 0,33 l hiszpańskiego piwa, 10 litrów mocnych alkoholi (głównie rum i whisky) – oczywiście na problemy żołądkowe. Listę mógłbym jeszcze długo ciągnąć… Obsługa sklepu sprawnie zapakowała zakupy do przeszło 20 plastikowych skrzynek, produkty wrażliwe na temperaturę do specjalnych termicznych opakowań. Umówiliśmy się, że wszystko to zostanie przywiezione do mariny. Kolejnych kilka godzin wszystko pakowaliśmy do bakist, skrytek, przepastnej jachtowej lodówki. Jedną z dwóch toalet zamieniliśmy w magazyn napojów. Kabina z klozetem została zapakowana od podłogi do połowy wysokości. By towary nie wysypywały się na przechyłach przy otwarciu drzwi, sprytnie zabezpieczyliśmy futrynę ubikacji deskami do połowy wysokości. Banany, cytryny, część cebul wypełniły specjalne siatki zamocowane na bramie rufowej podtrzymującej panele słoneczne. Takie rozwiązanie, podpatrzone na innych jachtach, miało zapewnić odpowiedni przewiew i lepsze przetrwanie owoców i warzyw. Cała akcja z zakupami i zapakowaniem zapasów, tak nas zmęczyła, że zimne piwo było należytą nagrodą i ukojeniem.
W morze wyszliśmy 16 listopada, w południe, głośno żegnani przez zaprzyjaźnione załogi z innych jachtów – „do zobaczenia po drugiej stronie oceanu”, - „pomyślnych wiatrów”, - „stopy wody pod kilem” i to w różnych językach: po hiszpańsku, francusku, angielsku, holendersku, niemiecku… Pierwsze godziny, to szybka żegluga w dół wyspy, przy dobrym wietrze z południa, wzmocnionym efektem dyszowym w zwężeniu pomiędzy Teneryfą a Gran Canarią. Wybraliśmy klasyczną trasę południową, tj. najpierw na południe w kierunku Wysp Zielonego Przylądka, które planowaliśmy ominąć lewą burtą, by w odległości ok. 100 mil morskich od nich skręcić na zachód w kierunku Karaibów. Plan zakładał bezpośrednią żeglugę na Karaiby bez przystanków. Między innymi chodziło o czas. Mieliśmy ściśle wyliczony czas urlopu, który limitował długość rejsu, a planowaliśmy jeszcze kilka dni pożeglować po wyspach karaibskich. Z drugiej strony chcieliśmy jak najwięcej czasu – non stop – spędzić na oceanie. Stało się inaczej. Awaria autopilota (samosteru) i nadzieja na jego naprawienie w jednym z warsztatów, na którejś z Wysp Zielonego Przylądka, skłoniła kapitana do zmiany kursu i powrotu - pod wiatr, do archipelagu Republiki Zielonego Przylądka. Wybraliśmy wyspę Sao Vincente, z dużym portem i mariną jachtową w Mindelo (największe miasto na wyspie). Niestety - ponad trzydobowy postój, zaangażowanie miejscowych mechaników, zakończyło się oddaniem, rozebranego na części pierwsze, niesprawnego autopilota. Jedynym plusem postoju było zwiedzenie miasta i objazd całej wyspy wynajętym samochodem. Przy okazji „złapaliśmy kilka dni oddechu”, po pierwszych - ponad ośmiu dobach rejsu (z Teneryfy na Sao Vincente jest ok. 800 mil morskich). Minusem - co okazało się później, było opóźnienie, skutkujące koniecznością przesunięcia lotu powrotnego do Europy o kilka dni i brakiem czasu na zwiedzenie innych wysp na Karaibach.
Ponownie na ocean wyszliśmy wieczorem 28 listopada. Początkowo żeglowaliśmy na zachód kursem 270º, później na południowy zachód, schodząc z 17º równoleżnika, poniżej 10º szerokości geograficznej (najniższa odnotowana przeze mnie pozycja jachtu, to 09º 05.06’ N (ok. 540 mil morskich do równika), by w końcu zacząć wykręcać na północny zachód, w kierunku Martyniki na Małych Antylach. Portem, w którym zakończył się - po dwudziestu dobach w morzu i przepłynięciu ok. 2600 mil morskich, nasz rejs, był Le Marin na Martynice. Ostatecznie rejs zakończyliśmy 20 grudnia 2022 r. Jak już wspomniałem, w sumie żeglowaliśmy przez 680.15 godzin (ponad 28 doby), w tym na silniku 57 i pół godziny, a 622.45 godziny pod żaglami. Postoje w portach i na kotwicy, to kolejne 183.45 godziny. W tym czasie pokonaliśmy dystans 3 358 mil morskich (6220 km), z jednym przystankiem na Sao Vincente w archipelagu Wysp Zielonego Przylądka. W tym czasie mieliśmy wiatr o sile przekraczającej 8º B, całkowitą flautę, palące słońce, dwukrotnie ulewny, ale krótkotrwały deszcz, a po każdej nocy latające ryby na pokładzie. Wielokrotnie obserwowaliśmy baraszkujące przy dziobie jachtu stada delfinów, czy zauważone w oddali wieloryby. W ciągu dwudziestu dni żeglugi pomiędzy Sao Vincente a Martyniką, minęły nas trzy statki handlowe.
Wielu znajomych, pytało po powrocie, co się robi na jachcie podczas tak długiego rejsu, w trakcie którego (pasat) nawet nie ma potrzeby częstego zmieniania ustawienia żagli? - Czy się czasem nie nudziliśmy? Nie było na to czasu. Zawsze było coś do zrobienia. Drobne naprawy żagli, przygotowywanie posiłków i sprzątanie po jedzeniu, czytanie książek, wspólne słuchanie audiobooków, czy niekończące się rozmowy. Nie było czasu na nudę, zwłaszcza, że ze względu na awarię autopilota, całą drogę musieliśmy sterować, na zmianę, ręcznie – każdy z nas po sześć godzin na dobę, łącznie z kapitanem. Kolejne pytanie - to musiałeś wrócić nieźle zmęczony? Nie, wróciłem wypoczęty i zrelaksowany – jak dawno nie byłem i ze świadomością, że udało mi się odbyć rejs, o którym marzyłem i planowałem od ponad 30 lat, czyli od czasu kiedy pierwszy raz stanąłem na pokładzie jachtu - a może nawet wcześniej - już po lekturze książki Juliusza Verne, pt.: „Piętnastoletni kapitan”? Odbyty rejs przez Atlantyk, był zwieńczeniem mojej aktywności żeglarskiej, która zaczęła się na studiach we Wrocławiu, w latach 80’ i trwa nadal. Mam nadzieję, że to nie ostatnie słowo, „...apetyt rośnie w miarę jedzenia”, a myśli już wybiegają w przyszłość – nawet rejs dookoła świata! Czego sobie i kolegom z KŻ Posejdon PTTK Oddział przy Hucie Miedzi „Legnica” - życzę.
A najbliższe, tegoroczne plany, oczywiście zakładają dwutygodniowy rejs po Bałtyku, na s/y Ambasadorze.
W trakcie rejsu prowadziłem szczegółowy dziennik – pamiętnik wrażeń, spostrzeżeń, przemyśleń, zapisanych dokładnych pozycji geograficznych, pogody, siły wiatru, zafalowania, miniętych statków i jachtów, prowadzonych rozmów, przeczytanych i wysłuchanych (audiobooki) książek – ponad 50 stron notatek, zapisanych drobnym pismem, zgromadzonych paragonów rejestrujących nasze zakupy i wydatki. Zrobiłem ponad 200 zdjęć dokumentujących rejs...
Z żeglarskim pozdrowieniem
Robert Grodecki.
Rok 2024
Rok 2022
- Pierwszy raz przez Atlantyk
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach