Ambasadorem na Morze Północne Etap III
27.08-17.09.2011 r.
Autor: Relacja Roman Lechota
Kopenhaga, Malle, Świnoujście, Trzebież.
Nasza sześcioosobowa załoga rozpoczęła swoją przygodę w Amsterdamie, konstytucyjnej stolicy Holandii, gdzie od poprzedniej załogi odebraliśmy naszego s/y Ambasadora. O godzinie 12 byliśmy już gotowi do zapakowania się na pokład a nasi poprzednicy do wyjazdu. To właśnie wtedy zostaliśmy serdecznie przywitani przez Amsterdam deszczem, który zmoczył połowę naszego ekwipunku a nas samych przemoczył do suchej nitki. Po doprowadzeniu się do porządku postanowiliśmy przestawić Ambasadora do bardziej urokliwego i znajdującego się bliżej centrum, portu Sixhaven, gdzie staliśmy do wtorku.
Sobotni wieczór spędziliśmy na oględzinach Amsterdamu Tu wrócimy, to musimy zobaczyć, ja chce tam i tam. W niedzielę po śniadaniu rozpoczęło się właściwe zwiedzanie. Dzielnica czerwonych latarni, cudowne budynki, uliczni artyści, sklepy z pamiątkami, niesamowicie otwarci ludzie i wyczekiwane od dawna frytki z majonezem skutecznie zajęły nasz cały dzień. W poniedziałek nadszedł czas na kolejną pozycję obowiązkową muzeum Heinekena po zwiedzaniu którego nasz pokładowy kucharz dał prawdziwy popis swoich kulinarnych zdolności. Tego wieczoru została podjęta decyzja - kurs na Alkmaar. We wtorek, kiedy pierwsza wachta biegała po Amsterdamie w poszukiwaniu mapy kanałów, reszta załogi kupowała pamiątki i kartki pocztowe (wysłane później pocztą bez znaczków czyli post of sea).
Po zaciągnięciu się Amsterdamem ruszyliśmy kanałami do Alkmaar. Zostawiając za sobą jeden bajkowy świat od razu trafiliśmy do drugiego. Wybraliśmy kanał E, który prawie cały przepłynęliśmy na silniku. W Alkmaar, gdzie akurat miał miejsce festyn, byliśmy około godziny dwudziestej. Cały następny dzień rozkoszowaliśmy się pięknem holenderskich kanałów płynąc do Den Helder, naszej bramie na morze północne, gdzie byliśmy późnym popołudniem.
Następnego dnia (pierwszego września) dla większości z nas rozpoczęła się pierwsza przygoda z morzem. Spokojnym tego dnia morzem, które mimo to przykuło połowę naszej załogi do rufy na dobre godziny. Po pierwszym obiedzie zjedzonym(przez większość załogi) na morzu zostaliśmy odwiedzeni przez przemiłych holenderskich celników, którzy podpłynęli do nas motorówką. Innymi niespodziewanymi gośćmi były delfiny płynące kilkanaście metrów obok Ambasadora. Żagle postawione przez nas zaraz po wypłynięciu zostały zrzucone dopiero przed samotną wyspą będącą naszym celem. Doskonały wiatr wiejący z zachodu umożliwił nam pokonanie dystansu Den Helder Helgoland w ciągu niecałych dwóch dni (wskazanie speedomierza zostało w pierwszej chwili uznane za usterkę). Helgoland osiągnęliśmy w piątek wieczorem.
Po sobotnich, porannych zakupach na bez cłowej wyspie, około godziny 11 wyszliśmy z portu. W przeciwieństwie do poprzednich dwóch dni tym razem pogoda nie była zbyt wietrzna. Stan morza w sobotę 0, siła wiatru - 0. Morze północne wyglądało jak nie kończące się jezioro, którego odległe krańce tonęły we mgle. Przyjemna, słoneczna pogoda, ku uciesze załogi idealnie nadawała się na mycie pokładu i klar jachtu. Późnym popołudniem tego samego dnia wpłynęliśmy do Cuxhaven.
Po wieczornej grze w wyczekiwany przez wszystkich eurobiznes pobudka nastąpiła około godziny dziesiątej. Po szybkich porządkach i jeszcze szybszych zakupach mogliśmy wyruszyć w kierunku Brunsbuetel. Zaraz przed śluzami złapała nas krótka ale bardzo silna ulewa ograniczająca widoczność do kilkunastu metrów i stresująca kapitana czego zachwycona i prze -rozbawiona załoga nie mogła zrozumieć. Przemoczeni i w świetnych humorach zacumowaliśmy w niewielkim porciku zaraz przy śluzach. Na jeszcze większą poprawę humorów na obiad mieliśmy kotlety schabowe z ziemniakami. Deszcze tego wieczoru doprowadziły do zalania najbliższych kanałowi domów.
Poniedziałek zaczął się od bardzo wczesnej pobudki, po której od razu ruszyliśmy kanałami w kierunku Kielu. Słoneczna pogoda i dźwięki gitary świetnie działały na nasze humory utrzymujące się przez cały dzień, który zajęło nam dotarcie do jednej z dzielnic Kielu Holtenau naszej bramy na Bałtyk. We wtorek po późnym śniadaniu udaliśmy się na pieszą wędrówkę aby zwiedzić Kiel. Przemęczeni wróciliśmy dopiero na późny obiad, po którym mogliśmy obserwować specyficzne i nie do końca udane próby łowienia skorupiaków. W trakcie wieczornej gry w eurobiznes Sławek, będący szczęśliwym posiadaczem Malmo, w żartach zasugerował odwiedzenie tego miasta.
Następnego dnia z późnym popołudniem wyruszyliśmy w kierunku Rostock. Morze Bałtyckie przywitało nas sztormową pogodą. Bardzo silny wiatr i krótkie, cykliczne ulewy dały nam się we znaki udowadniając, że morze Bałtyckie nie będzie tak rekreacyjne jak Północne. Zaraz po świcie kiedy pierwsza wachta pełniła służbę mieliśmy pierwszy problem z fokiem - zerwała się linka od rolfoka rozwijając cały zrefowany żagiel. Prowizorycznej naprawy dokonaliśmy jeszcze na morzu. W okolicach południa osiągnęliśmy luksusowy port w Warnemuende. Cały dzień z powodu silnych wiatrów wiejących z południowego zachodu i naszego zmęczenia zmuszeni byliśmy pozostać w porcie. To właśnie w czwartek kiedy staliśmy w Warnemuende biorąc pod uwagę naszą pozycję, siłę i kierunek wiatru przewidywany na następne dni postanowiliśmy uderzyć na północ. Oczami wyobraźni widzieliśmy już stolicę Danii Kopenhagę.
W piątek z samego rana około godziny szóstej wyszliśmy z portu i obraliśmy kurs na Klintholm. Znacznie spokojniejsze niż poprzedniego dnia morze rzucało mami w górę i dół aż do popołudnia kiedy to wpłynęliśmy do portu Klintholm havn. Tego wieczoru, ku zaskoczeniu niemieckich załóg stojących obok nas, odbyła się najdłuższa nocka gitarowa w ciągu całego rejsu.
W sobotę rano wyruszyliśmy w kierunku Kopenhagi, którą osiągnęliśmy w okolicach godziny siedemnastej. Stały wiatr i stosunkowo spokojne morze były tego dnia idealnymi warunkami do żeglugi. Po niewielkich problemach ze znalezieniem miejsca na naszego Ambasadora zacumowaliśmy w Christianshavn, gdzie staliśmy do wtorku.
Sobotni wieczór, podobnie jak w Amsterdamie poświęciliśmy na oględzinach miasta. Najbardziej problematyczne okazało się kupno piwa na planowany, wieczorny seans filmów pirackich, dopiero z pomocą innych Polaków zdołaliśmy odnaleźć sklep i zaopatrzyć się w miarę tanio. W niedzielę postanowiliśmy zwiedzić miasto i z pomocą kuzynki Maxa zdołaliśmy zobaczyliśmy większość najciekawszych atrakcji w tym hipisowskie wolne miasteczko Christiania. Najmocniej w pamięci kapitana utkwiła jedna z nich Tivoli, to właśnie w tym parku rozrywki spędziliśmy niemal cały poniedziałek.
We wtorek popołudniu wypłynęliśmy do Malmo, gdzie byliśmy po niespełna paru godzinach. Wtorkowy wieczór miną nam na grze w eurobiznes. W środę udaliśmy się na zwiedzanie Malmo w którym znaleźliśmy World Trade Center i niesamowity Turning Torso zakręcony wieżowiec górujący nad miastem. Po raz kolejny silne wiatry przetrzymały nas w porcie. Cały czwartek poświęciliśmy na obijanie się, zakupy, grę w karty/eurobiznes, śpiewy przy gitarze, wypisywanie kartek (niektórzy nadal mieli niewypisane kartki z Amsterdamu) i klar na jachcie.
W piątek pobudka z samego rana i kurs na Świnoujście. Idealna pogoda żeglarska i siła wiatru poprawiały humory jednak psuł je kierunek wiatru zachód, który nocy z piątku na sobotę zmienił się na północno zachodni. Zaraz po zachodzie słońca mogliśmy zaobserwować nie codzienne zjawiska wschodu księżyca, który chwili wyłaniania się zza horyzontu został przez pierwszą wachtę zidentyfikowany jako nieźle poryty statek. Latarnia w Świnoujściu przez całą noc znajdowała się przed dziobem. W sobotę musieliśmy już halsować. Do portu OSiRu Wyspiarz wpłynęliśmy po godzinie osiemnastej. Niezwykły było usłyszeć bosmana mówiącego po polsku. Wieczorem zostaliśmy odwiedzeni przez Łukasza i Szymona, którzy przywieźli nam prawdziwe polskie jedzenie na wieczór kapitański.
W niedzielę rano ruszyliśmy do Trzebieży naszego ostatniego portu gdzie mieliśmy zdać Ambasadora. Zaraz po wyjściu z portu Sławkowy eurobiznes, który suszył się na pokładzie został zwiany do kanału. Przez całą trasę na zalewie szczecińskim załoga klarowała jacht i pakowała swoje rzeczy. Po uzupełnieniu paliwa i wymyciu jachtu(w deszczu) z jedliśmy wspólny obiad i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.
Coś się kończy, coś się zaczyna
Roman Lechota
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach