Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
12-18 wrzesień 2009 r.
Autor: Relacja Roberta Grodeckiego
- Załoga: Robert Grodecki - kapitan, Krzysztof Paczyński- I oficer, Magda Osak - II oficer, Alicja Czapigo - załoga, Gabriel Pasik - załoga.
- Jacht: klubowy s/y Ambasador - Shanta 950 - w wersji morskiej z kilem.
- Akwen: Zalew Szczeciński (po polskiej i niemieckiej stronie), wody wokół Uznam, Greifswalder Bodden, Zatoka Pomorska.
- Port zaokrętowania i wyokrętowania: Szczecin Dąbie - Harcerski Ośrodek Morski (HOM).
- Odwiedzone porty: Trzebież, Ueckermunde, Wolgast, Świnoujście.
- Termin: od 12 do 18 września 2009 r.
- W całym rejsie przepłynięto 169 Mmw czasie 43 godzin żeglugi (na silniku i pod żaglami).
Projekt
Nasz rejs zaplanowany został, jako uzupełnienie wiosennego szkolenia na stopień żeglarza jachtowego, przeprowadzonego przez JK Posejdon PTTK o/ Huta Miedzi w Legnicy, nad jeziorem Kunickim. Już wtedy wielu z uczestników szkolenia żeglarskiego przejawiało duże zainteresowanie udziałem, w jakimś wakacyjnym pływaniu. Najczęściej rozmawiano o Mazurach.
Zaproponowałem wtedy, po uzyskaniu zgody zarządu klubu, rejs na klubowym jachcie morskim o wdzięcznym imieniu Ambasador. Byłem mile zaskoczony reakcją kursantów. Chęć udziału w rejsie po wodach morskich, zgłosiło na tyle dużo osób, że w konsekwencji klub zorganizował dwa tygodniowe etapy.
Pierwszy z tych rejsów odbył się w dniach od 12 do 18 września 2009 r. Załoga składała się z pięciu osób: Robert Grodecki - kapitan, Krzysztof Paczyński - I oficer, Magda Osak - II oficer, Alicja Czapigo i Gabriel Pasik - załoganci. O tym rejsie jest właśnie ta opowieść.
Przejęcie jachtu
Jacht, ze względu na wcześniejszą załogę, która zaplanowała powrót do Legnicy samochodem pozostawionym w Szczecinie Dąbiu, był do przejęcia w Harcerskim Ośrodku Morskim, zlokalizowanym w południowo-wschodniej części jeziora Dąbie Małe. Jak ustaliłem z Jarkiem Szczepanowskim, od którego mieliśmy przejąć Ambasadora, mogłem dojechać do Szczecina już w piątek 11 września 2009 r., bo na ten dzień zaplanował powrót do portu. Ucieszyła mnie ta informacja, zyskałem bowiem możliwość dokładniejszego zapoznania się z jednostką, na której, po raz pierwszy, miałem pływać z niedoświadczoną załogą.
Do Szczecina pojechałem pociągiem razem z jedną z załogantek i byłem na miejscu późnym popołudniem. Wieczorem, na pokładzie jachtu, przy szklaneczce dobrego "łyskacza", wysłuchałem szczegółowych informacji na temat jachtu, działania urządzeń i mechanizmów pokładowych, silnika, kabestanów, autopilota itp. A że wieczór był pogodny, towarzystwo przednie, to nasze spotkanie nieco się przeciągnęło.
Sobota
Rano, w sobotę, pomogłem kolegom spakować się do samochodu, wysłuchałem ostatnich rad i podpowiedzi. Po krótkim pożegnaniu, Jarek wraz z kolegami wsiedli do auta i wyruszyli w drogę powrotną, a ja pozostałem sam z myślami o tym, co mnie czeka przez najbliższe dni.
Moja załoga dojechała przed południem. Sprawnie zapakowali się na jacht. Wspólnie został ustalony podział na wachty i przydział miejsc do spania. Zrobiliśmy szybkie zakupy i po zatankowaniu świeżej wody do zbiorników ruszyliśmy. Naszym celem w tym dniu była Trzebież, do której mieliśmy około 20 Mm i co najmniej 4-5 godzin żeglugi. W Trzebieży byliśmy przed wieczorem. Stanęliśmy na wyznaczonej bojce, rufą do kei, w basenie jachtowym Centralnego Ośrodka Żeglarskiego PZŻ. Nasze panie przygotowały kolację, w trakcie której opowiedziałem nieco o powojennej historii ośrodka, ludziach z nim związanych, jachtach i rejsach na nich odbytych. Wieczorem ruszyliśmy w "miasto", kierując się ku "Portowej" (najbardziej znany braci żeglarskiej trzebieski lokal gastronomiczny). Niestety, knajpa była zarezerwowana i trwało w niej wesele. Przy okazji odkryliśmy przy restauracji "zwierzyniec". Główną atrakcją były kozy. Jedna z nich ugryzła zresztą Magdę, która koniecznie chciała pogłaskać wystraszone zwierzę. Spacer nieco nam się wydłużył, spać poszliśmy dopiero przed północą!
Niedziela
Wstaliśmy dosyć wcześnie, nie chciałem bowiem tracić czasu, zwłaszcza, że załoga była złakniona żeglarstwa. Po śniadaniu ruszyliśmy na Zalew Szczeciński. Dzień nie zapowiadał się dobrze. Było zimno, pochmurnie i dosyć wietrznie. Najgorsze było to, że również widoczność była kiepska i jak się później okazało, uległa dalszemu pogorszeniu. Doszło do tego, że zaczął padać intensywny deszcz, zrobiło się jeszcze zimniej, a widoczność spadła do kilkuset metrów. Obawiając się rozstawionych na Zalewie sieci, nie będąc pewnym pozycji na płytkich wodach po niemieckiej stronie, zmieniłem wcześniejsze plany i skierowałem jacht do Świnoujścia. Płynąc przy słabej widoczności, wzdłuż znaków nawigacyjnych (boi i bram torowych) wytyczających główny szlak żeglugowy na Zalewie byłem spokojny, wiedziałem, że mamy bezpieczną głębokość i unikniemy sieci, których nie wolno wykładać na torze i w jego pobliżu. Ta nieprzyjemna żegluga trwała dobrych kilka godzin. Wszyscy byliśmy zmoknięci i zmarznięci. Ratowaliśmy się gorącą herbatą i kawą, którą serwowali nam Alicja z Gabrielem. Słowa uznania należą się Krzysztofowi, który mimo fatalnej pogody, trwał dzielnie przy sterze. Na szczęście przestało padać, gdy doszliśmy do Świnoujścia. Niebo nadal było pochmurne, co więcej "stężał" wiatr, o czym mogliśmy się przekonać podczas spaceru nad morze i zachodni falochron, ten ze słynnym białym wiatrakiem. Dawno nie widziałem tak wysokiego poziomu Bałtyku. Fala za falą zalewała falochron, przy okazji mocząc nam buty, skarpetki i nogawki spodni, jakbyśmy nie dość byli zmoknięci. Pochmurne niebo robiło przygnębiające wrażenie. Byłem mocno zmartwiony stanem pogody, która nie zachęcała do wyjścia w morze. Tym bardziej, że nie poznałem jeszcze możliwości jachtu, a na pokładzie miałem niedoświadczoną załogę, w tym dwie niepełnoletnie osoby. Nasz rejs był zbyt krótki, by tracić czas na czekanie na poprawę pogody. Ustaliliśmy, że po przenocowaniu w Świnoujściu, wrócimy na Zalew i popłyniemy na zachód licząc, że w tym czasie poprawi się, chociaż trochę, pogoda. Byliśmy tak zmoczeni i zmarznięci, że postanowiliśmy zjeść coś ciepłego. Plażą wróciliśmy do miasta. Po drodze mieliśmy okazję poobserwować grupę kitesurferów szalejących na płytkich, przybrzeżnych wodach. Tylko oni byli zadowoleni z silnego wiatru, który w porywach osiągał 6 do 7°B
Sezon urlopowy nad polskim morzem trwa bardzo krótko, o czym mieliśmy się wkrótce przekonać. Mimo tego, że była pierwsza połowa września i niezbyt późna pora, to prawie wszystkie bary i restauracyjki były już pozamykane. Trafiliśmy do jednego z ostatnich barów rybnych, niestety na otwartym powietrzu. Na całe szczęście nad stolikami rozłożone były ogrodowe parasole, bo właśnie zaczęło padać. Zamówiliśmy smażone ryby z frytkami i surówkami, młodzież soki i colę, my z Krzysztofem i Magdą po piwie. Rachunek za to jedno wyjście "na rybkę" był większy niż całe nasze wydatki na zakupy artykułów spożywczych do kambuza.
Poniedziałek
W poniedziałek, po śniadaniu, oddaliśmy cumy i skierowaliśmy nasz jacht w drogę powrotną na Zalew. Powtórnie przepłynęliśmy przez świnoujski port, minęliśmy przeprawę promową w Karsiborze, by kanałem Piastowskim powrócić na wody Zalewu Szczecińskiego. Przy bramie torowej odbiliśmy w prawo, by kursem na północny-zachód przeciąć dawną granicę Polsko - NRD-owską. Przy okazji mała dygresja. Młodzież nie wie, nie pamięta (i dobrze), jak jeszcze niedawno pływało się w pobliżu niemieckiej ("demokratycznej") granicy. Mimo, że oficjalnie byliśmy w sojuszu państw tzw. Układu Warszawskiego, to w praktyce Niemcy, nawet nie ukrywali niechęci do nas. Z perspektywy czasu nie wiem, co było tego przyczyną? Czy kompleksy, historia, czy też inne przyczyny? W każdym razie, przy granicy, na Zalewie, zawsze czuwał niemiecki ścigacz. A Niemcom dużą przyjemność sprawiało podpływanie do burt polskich jachtów z dużą prędkością i zafalowaniem, a w konsekwencji ich obijanie. Pamiętam te ponure miny, zielonkawe mundury i niczym z II wojny światowej hełmy na głowach żołnierzy sojuszniczej "bratniej" armii. Dzisiaj, zwłaszcza po wejściu do układu z Schengen, mamy to na szczęście za sobą.
Dzień był, co prawda, chłodny, ale słoneczny. Wiało mocno, ale po zarefowaniu "szmat", żegluga była spokojna. Wiało ze wschodu. Wypróbowaliśmy przy okazji naszego autopilota. Przez kilka godzin, wyręczał nas od pracy przy sterze. Pierwszym portem, po stronie niemieckiej, było Ueckermunde. Stanęliśmy w marinie blisko centrum. Po załatwieniu formalności i opłaceniu postoju ruszyliśmy na wycieczkę po mieście. Z pobytu w Ueckermunde pamiętam schludne uliczki i lody, które postawiła nam Magda. Okazało się, że nie jesteśmy jedynymi Polakami, którzy pod żaglami tutaj dotarli. Spotkaliśmy trójkę żeglarzy z Wrocławia, którzy na s/y Nereusie (nefryt) przypłynęli ze Szczecina. Z tym jachtem wiążą się miłe dla mnie wspomnienia. W 1991 r. brałem udział, razem z kolegami z Jacht Klubu AZS Wrocław, w regatach na Zatoce Pomorskiej, na tym jachcie. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce w swojej klasie.Dzień był, co prawda, chłodny, ale słoneczny. Wiało mocno, ale po zarefowaniu "szmat", żegluga była spokojna. Wiało ze wschodu. Wypróbowaliśmy przy okazji naszego autopilota. Przez kilka godzin, wyręczał nas od pracy przy sterze. Pierwszym portem, po stronie niemieckiej, było Ueckermunde. Stanęliśmy w marinie blisko centrum. Po załatwieniu formalności i opłaceniu postoju ruszyliśmy na wycieczkę po mieście. Z pobytu w Ueckermunde pamiętam schludne uliczki i lody, które postawiła nam Magda. Okazało się, że nie jesteśmy jedynymi Polakami, którzy pod żaglami tutaj dotarli. Spotkaliśmy trójkę żeglarzy z Wrocławia, którzy na s/y Nereusie (nefryt) przypłynęli ze Szczecina. Z tym jachtem wiążą się miłe dla mnie wspomnienia. W 1991 r. brałem udział, razem z kolegami z Jacht Klubu AZS Wrocław, w regatach na Zatoce Pomorskiej, na tym jachcie. Zajęliśmy wtedy trzecie miejsce w swojej klasie.
Wtorek i Środa
Poniedziałkowy mocny wiatr, utrzymywał się przez całą noc i wtorek, wiatr gwizdał w olinowaniu a kadłubem szarpało na fali przyboju, który docierał z Zalewu. Dopiero w środę, około południa, siła wiatru spadła do 4-5°B. Oddaliśmy cumy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Po kilku godzinach, na horyzoncie, zobaczyliśmy charakterystyczną konstrukcję starego, podnoszonego mostu w Karnin. Ażurowa konstrukcja jest dobrym znakiem nawigacyjnym. Trudno się zgubić w drodze do cieśniny Der Strom i dalej aż do Wolgast. Ale myliłby się ten, kto chciałby pożeglować najkrótszą drogą - po prostej. Niestety, w tej części Zalewu nie brakuje płycizn i należy trzymać się szlaku. Bojki są nieoświetlone i raczej ten odcinek należy pokonać za dnia. Po przepłynięciu kolejnych dwóch mil, natrafiamy na przeszkodę nie do omini2ęcia: most zwodzony Zecheriner Klappbrucke. Na szczęście pod mostem jesteśmy około godziny piętnastej trzydzieści, a z locji wynika, że most będzie otwarty o szesnastej. Krążymy na silniku w pobliżu podnoszonego przęsła. Obok na dalbie stoją Niemcy, a przy brzegu drugi polski jachcik. Mija szesnasta i nic, mija szesnasta trzydzieści, most nadal opuszczony. Zaczynamy się denerwować. We wrześniu dzień jest krótki, a bezpieczna przystań jest dopiero w Wolgast, do którego mamy kilka godzin drogi. Most został otwarty dopiero po siedemnastej. Stawiamy grota i foka, by wspomóc silnik i prujemy przed siebie. Słońce powoli, ale konsekwentnie chyliło się ku zachodowi. Wieczór był piękny i jakby nie świadomość, że nocna żegluga po krętych wodach rozlewiska jest trudna, przyłączyłbym się do zachwytów i słów podziwu załogi. Jedynym pocieszeniem było to, że szliśmy w trzy jachty, a wśród nich był niemiecki. Zakładałem, że załoga zna te wody i jakoś, idąc za ich rufą trafimy bezpiecznie do portu. Do Wolgast dotarliśmy już po ciemku. Stanęliśmy obok Niemców, w basenie po lewej stronie kolejnego mostu zwodzonego. Problem polegał na tym, że było to rozwiązanie tymczasowe. Marina jachtowa znajdowała się za mostem, który miał być jeszcze raz otwarty o godzinie dwudziestej czterdzieści pięć. Za namową Niemców, zagadniętych i poczęstowanych alkoholem (dla przełamania lodów), postanawiamy jeszcze przejść w dniu dzisiejszym most, tak by rano nie stresować się godzinami jego otwarcia. Muszę przyznać, że było to doświadczenie stresujące. O ile most był dobrze oświetlony, to marinę spowijał głęboki mrok. Dodatkowo okazało się, że nasz szperacz nie działa. Właściwie miedzy dalby weszliśmy po omacku uff. Tym razem udało się! Mimo wielogodzinnej żeglugi, załoga postanowiła zwiedzić miasto, zwłaszcza, że zapowiedziałem pobudkę na rano i jak najszybsze wypłynięcie. Niestety zaczął nas gonić czas, a do Stralsundu był jeszcze kawał drogi do przepłynięcia.
Czwartek
Po śniadaniu, oddaliśmy cumy i ruszyliśmy w dalszą drogę. Z prawej burty minęliśmy słynne Peenemunde, gdzie podczas II wojny światowej testowano rakiety V1 i V2. Po wyjściu na wody Grefswalder Bodden, okazało się, że wiatr wyraźnie odkręcił na zachód. Do Stralsundu musielibyśmy halsować pod wiatr. U celu bylibyśmy wieczorem. Szybko policzyłem sobie, że możemy mieć problem z powrotem. W Szczecinie Dąbiu mieliśmy być najpóźniej rano w piątek, co w praktyce oznaczało czwartek wieczór. Po prostu trudno jest żeglować po ciemku, po jeziorze Dąbskim. Nasz pośpiech był związany z umówionym już przeglądem silnika. Zapadła decyzja - odbijamy w prawo i płyniemy na Zatokę Pomorską, by morzem wrócić do Świnoujścia. Droga była przyjemna. Płynęliśmy wzdłuż brzegu, słoneczko przygrzewało, wiała czwóreczka, fali praktycznie nie było ze względu na bliski brzeg. Mimo tego, rytmiczne kołysanie kadłuba nieco zmęczyło najmłodszych naszych żeglarzy: Alicję i Gabriela. Po około sześciu godzinach minęliśmy główki Świnoujścia. Nie zatrzymując się w porcie, od razu ruszyliśmy na Zalew. Jedynie w celu zatankowania paliwa zatrzymaliśmy się na godzinę w Trzebieży. Mimo pośpiechu i intensywnych działań z naszej strony, w HOM byliśmy praktycznie o zmierzchu. Nasz rejs nieuchronnie kończył się. Wieczorem tradycyjnie odbyła się kolacja kapitańska, a rano, wczesną i niespodziewaną pobudkę, zrobiła nam następna załoga.
Robert Grodecki
Lubin, dnia 11-16 listopada 2009 r.
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach