"Kapitanem Głowackim" do Londynu i Amsterdamu
16-29.08.2000 r.
Autor: Relacja Jarka Szczepanowskiego
Przyjąłem propozycję COŻ w Trzebieży objęcia funkcji oficera wachtowego na brygantynie "Kapitan Głowacki". Rejs miał się odbywać w rejonie Kanału La Manche, z początkiem w Le Havre i zakończeniem w Amsterdamie, a dowodzić miał kapitan Bohdan Dąbrowski, z którym miałem już przyjemność żeglować na tym jachcie. Trzema mikrobusami dotarliśmy na miejsce po dość męczącej podróży. Nasz jacht stał zacumowany obok dużego frachtowca w zamkniętym śluzą basenie portowym. Dostałem górną koję w kabinie mechanika, starszego jegomościa o groźnym wyglądzie-później okazało się oczywiście że pozory myliły. Szybko załadowaliśmy swoje manatki, wysłuchaliśmy opowieści zmienianej załogi i ruszyliśmy na zwiedzanie i zakupy. Le Havre to miasto leżące u ujścia Sekwany, z największym portem rybackim we Francji-duże wrażenie robił targ rybny z murowanymi, wyłożonymi kafelkami straganami, w których można było kupić wszystko, co oferuje morze: od mięczaków, przez rozmaite skorupiaki po wielki wybór ryb, z rekinami włącznie. Wyłaniające się w czasie odpływu dno rozległej mariny, gdzie jachty zacumowane były do pływających pomostów, sprawiało niesmaczne wrażenie z powodu rozkładających się roślin i zwierzątek morskich oraz niosącego się nad tym wszystkim zapaszku
Zakupy robimy na raty, gdyż w ich trakcie sklep (typu supermarket) zamknięto na dwie godziny z racji przerwy obiadowej. Przez śluzę wychodzimy na morze, obieramy kurs NE i płyniemy przy dobrej pogodzie. Przez kilka minut obserwuje nas foka, która wreszcie daje nura i znika. Zadziwiające, ale z górnej rei chwilami widać niewyraźnie dno Kanału. Widać także statki latarniowe, nieznane na Bałtyku. Załoga jest młoda i chętna, eksperymentujemy więc z żaglami, ku uciesze kapitana. Wchodzimy do Boulogne między główkami potężnych falochronów i stajemy w wyznaczonym miejscu, przy nabrzeżu z licem obudowanym drewnianymi belami, naprzeciw schowanego za śluzą basenu rybackiego. W pobliżu, lecz po przeciwnej stronie widać piękną, białą fregatę pod banderą Argentyny, a dalej marinę. Obok nas usadowił się nowoczesny budynek czegoś w rodzaju oceanarium. Samo miasto dość ładne, z widocznymi zabytkowymi budowlami. Uzupełniamy zapasy. Załadowanie prowiantu na jacht napotkało pewne trudności, gdyż z powodu odpływu znajdował się o 8 metrów niżej i trzeba było korzystać z drabiny. Następnego dnia ruszamy w kierunku Dover - wymaga to w pewnym momencie przecięcia w poprzek głównego toru wodnego biegnącego wzdłuż Kanału. Zadanie nie jest łatwe, gdyż w obie strony płyną nieprzerwane szeregi przeróżnych statków i trzeba mocno uważać, aby któremuś nie wejść w drogę. Od wschodu widoczne są promy kursujące między Calais a Dover, szczególne wrażenie robią wielkie poduszkowce, poruszające się z prędkością kilkudziesięciu węzłów i wzniecające tumany pyłu wodnego, ciągnące się na setki metrów za nimi. Płyniemy na żaglach, ich brązowo-rdzawy kolor wyróżnia nas spośród innych jachtów. Doskonale widać oba brzegi: brunatny francuski i oślepiająco biały angielski. W głąb portu wprowadza nas niewielka pilotówka, cumujemy przy burcie jakiejś pogłębiarki, a żeby skorzystać z prysznica trzeba iść trzysta metrów do właściwej mariny - "Głowacki" jest zbyt duży, żeby tam wejść. Dover jest ślicznym miastem wypełniającym głęboką dolinę między wapiennymi wzniesieniami. Plaża rozciągająca się między dużym portem promowym a bardzo wysokim, klifowym brzegiem, z racji charakteru otaczających obiektów od razu skojarzyła mi się z Sopotem. Nad miastem góruje duży zamek, do którego kieruję pierwsze kroki. Po uiszczeniu 8 funtów wstępuję w głąb murów, kryjących w sobie dobrze utrzymane fortyfikacje, w których funkcjonuje kilka ekspozycji muzealnych, niektóre ilustrowane multimedialnie, oraz centralnie usytuowana, dużych rozmiarów wieża o kwadratowym przekroju. Rozciąga się z niej widok na większą część miasta - fragment jest ukryty za wzgórzami, na wszystkie budowle zamkowe, łącznie ze starożytną, zbudowaną jeszcze przez Rzymian latarnią morską, wreszcie na rozległy basen portowy, a za nim na całą Cieśninę Kaletańską z dziesiątkami płynących statków. Dobrze widoczny jest brzeg kontynentu europejskiego. Klif, na którym wzniesiono zamek jest podziurawiony jak ser szwajcarski - to rozmieszczone na trzech poziomach korytarze i sale "The Secret Tunel of War Time", budowli z czasów II wojny, udostępnione do zwiedzania za stosowną opłatą rzecz jasna, ale warto poświęcić 6 funciaków. Stąd dowodzono obroną przeciwlotniczą Anglii, tu wielokrotnie przebywał premier Churchill. Zachowało się kompletne wyposażenie pomieszczeń funkcyjnych, od kuchni i sypialni, po szpital i salę z makietą sytuacji, gdzie sylwetki samolotów były przesuwane na ogromnym stole. Dla przybliżenia zwiedzającym realiów, w jakich tu pracowano w czasie bombardowań, użyto efektów dźwiękowych, przygasania świateł a nawet podmuchów. Dla interesujących się historią wojny to prawdziwa gratka! Wędrujemy z kolegą po uliczkach Dover, podziwiając wspaniałe, nieszablonowe domy, świątynie, place, skwery, fontanny i rzeźby, świadczące o poczuciu piękna, ale i zamożności tego społeczeństwa. Spotykamy naszego Kapitana w towarzystwie kpt. Romana Józika dowodzącego Śmiałym, który przed godziną wszedł do portu. Już we czwórkę kontynuujemy zwiedzanie, koncentrując się na pubach i próbując wszystkich gatunków Ale. Następnego dnia płyniemy, a celem jest Londyn. Ujście Tamizy jest bardzo szerokie i pełne płycizn, przez które wiedzie kilka farwaterów. Jednym z nich przepływamy, obserwując po drodze kilka skupisk budowli, przypominających z daleka maszyny kroczące z filmu "Gwiezdne wojny" - w rzeczywistości były to nadbudówki statków na stalowych nogach, zapewne pamiątka wojenna. Odpływ przeczekujemy na cumowisku, jakich tu wiele, gdyż podejście jest długie a prąd silny. Już przy świetle dnia przepływamy przez wschodnie dzielnice Londynu, by po południu stanąć na beczce 200 metrów od słynnego Tower Bridge. Spędzimy na niemal środku Tamizy dwie godziny, czekając na pozwolenie wpłynięcia do śluzy historycznego portu Świętej Katarzyny. Manewr był bardzo trudny dla żaglowca i podziwiałem kunszt żeglarski kapitana Dąbrowskiego, który wprowadził jacht szybko i spokojnie do ciasnego basenu, w którym stanęliśmy longside przy tzw. "barce Tamizy" o ożaglowaniu rozprzowym, które to jednostki są traktowane jak zabytki. Kiedyś woziły towary, obecnie niemal wszystkie służą jako pływające domy mieszkalne. W otoczeniu portu wyróżnia się stara tawerna "Dickens Inn", do której zostałem przez Kapitana zaproszony. W trakcie pokonywania szklanek Guinessa (ach, jak smakuje w takiej atmosferze), widoczny za oknem, przerobiony na pływającą restaurację stary latarniowiec spokojnie poszedł na dno. Kilkadziesiąt następnych godzin to, poza wachtami, intensywne zwiedzanie stolicy Wielkiej Brytanii. Jestem zachwycony i porażony zarazem - na każdym kroku widać, iż pół świata pracowało na wspaniałość stolicy imperium. W towarzystwie Kingi z Krakowa, dziewczyny, która pokochała łażenie po rejach i Artura ze Szczecina zwiedzam Muzeum Brytyjskie, Opactwo i Katedrę Westminsterską, Hyde Park, oglądam miasto z wysokości 150 metrów jadąc w gondoli London Eye, czekam na zmianę warty przed Pałacem Buckingham, podróżuję metrem by ujrzeć słynny Cutty Sark itd. Nie sposób wymienić wszystkiego, ale wspomnę jeszcze Golden Hind, replikę okrętu sir Francisa Drake'a, znaną również z filmu "Szogun", w którym brała udział pod inną nazwą. Z mariny wychodzimy z kłopotami - wycieczkowa łódź zastawiła nam drogę ze śluzy i musieliśmy gwałtownie odbić w lewo, czego skutkiem było przetarcie po koszu dziobowym stojącego na boji jachtu motorowego. Później przeciwna siódemka, noc i duży ruch zapewniły sporo wrażeń. Morze Północne przywitało nas mglistą pogodą, więc radar był w ciągłym użyciu. Z tego samego powodu nie dane mi było zobaczyć największych statków na redzie Europortu Rotterdam, na co bardzo liczyłem. Odwiedził nas gołąb pocztowy, który zmęczony lotem wypoczywał na pokładzie przez kilka godzin. Wreszcie pokazał się ląd i wkrótce weszliśmy między główki falochronów Ijmuiden, by po chwili stanąć w śluzie. Szybko przepłynęliśmy kilkanaście mil i przed dziobem ukazał się Amsterdam. Kierowani radiem stanęliśmy przy pomoście w pobliżu dworca kolejowego, będącego imponującą budowlą. Ciasnota była niebywała, jak okiem sięgnąć wszędzie żaglowce i jachty, a to za przyczyną kończących się właśnie regat Cutty Sark Toll Chips, których atmosferę czuło się na każdym kroku. Brzegi stosownie udekorowane, pełne knajpek i sklepików z pamiątkami, wypełnione tłumem mieszkańców, turystów oraz załóg jachtów i żaglowców. Spotykamy kilka polskich jachtów, między innymi "Bieszczady", które niedługo później dotknął straszny los. Na wodzie po południu wręcz zaroiło się od różnych jednostek. Mniejsze żaglowce w liczbie kilkudziesięciu, setki jachtów i motorówek, dziwolągi w rodzaju pływającej śmieciarki i przyciągający uwagę, przystrojony kwiatami mały parowiec, z zamontowanymi na śródokręciu parowymi organami, na których ktoś wygrywał skoczne kawałki. Jakimś cudem wszyscy zgodnie płynęli unikając kolizji. Nabrzeżem równolegle posuwał się tłum ludzi, też bez widocznych strat. Impreza bogata w atrakcje trwała do późnej nocy. Następny dzień w całości poświęciłem na zwiedzanie Amsterdamu. Jest piękny. Stare kupieckie domy leżące nad wodami kanałów, którymi miasto jest poprzecinane, tworzą swoisty klimat i można wśród nich chodzić godzinami nie nudząc się. Centrum to wiele wspaniałych budowli, z pałacem królewskim na czele. Wrażenie robią sklepy jubilerskie z wystawami skrzącymi się od diamentów ze słynnych miejscowych szlifierni. Poszedłem do Muzeum Narodowego, Muzeum van Gogha, odwiedziłem Scenoramę, czyli tutejsze muzeum figur woskowych, oraz powszechnie znaną Dzielnicę Czerwonych Latarni. Powróciłem na jacht, aby zobaczyć paradę żaglowców na zakończenie regat - wspaniały widok pięknych statków chwytał za serce. Nasz ciekawy rejs, w którego trakcie przepłynęliśmy 465 Mm, też niestety dobiegł końca i rankiem następnego dnia wyruszyliśmy drogą lądową do Szczecina.
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach
Rok 2002
Rok 2001
Rok 2000
- "Kapitanem Głowackim" do Londynu i Amsterdamu