"Ambasadorem" na Zatokę Hano
1 - 15 lipca 2017
Autor: Mirek Skoczek
Załoga:
- Mirek Skoczek - kapitan
- Leszek Kukła - I oficer
- Grzegorz Głowiński - II oficer
- Wiesław Sobolewski - załoga
Idea tegorocznego rejsu zaczęła się krystalizować gdzieś w lutym. Załoga już była - ta sama od lat - i wszyscy potwierdzili chęć uczestnictwa, zaczęliśmy więc zastanawiać się nad kierunkiem. Marzył nam się ambitniejszy rejs, gdzieś dalej, ale mając do dyspozycji maksymalnie dwa tygodnie musieliśmy się ograniczać. Najpierw pomyśleliśmy o klubowym rejsie etapowym, choćby tylko tam i z powrotem - już to zwiększało zasięg dwukrotnie. Był pomysł popłynięcia do Norwegii, do Stavanger, gdzie mogłaby się wymienić załoga i dokąd można tanio dotrzeć samolotem. Niestety pomysł rzucony na klubowej stronie nie wypalił - nie zgłosił się nikt chętny do poprowadzenia rejsu powrotnego. W tej sytuacji wybraliśmy południową Szwecję i Zatokę Hano, jako że był to obszar w zasięgu naszych możliwości a jednocześnie stosunkowo mało przez nas spenetrowany. Po drodze miały być jeszcze Bornholm, Christianso i Utklippan.
Do mariny na Kanale Młyńskim w Stepnicy przyjechaliśmy w siąpiącym deszczu w sobotę 1 lipca około południa. Poprzednia załoga wyokrętowała się już poprzedniego dnia zatem klucze odebrałem od bosmana. Stan jachtu był zadowalający, więc tylko przewietrzyliśmy go porządnie i ruszyliśmy na zakupy do pobliskiej Biedronki. Zakupiliśmy porządne zapasy żywności dla czterech osób na dwa tygodnie, co zajęło pękate cztery wózki a później cały bagażnik samochodu. Oczywiście dobrze pamiętaliśmy z poprzednich lat z rejsu do Sztokholmu: Szwecja to dziwny kraj który z niewiadomych powodów ogranicza obywatelom dostęp do dóbr kultury. Zaopatrzyliśmy się więc też w porządny zapas książek aby było co czytać wieczorami.
Potem jeszcze na okonia do smażalni przy porcie rybackim i zaraz wypłynęliśmy do Świnoujścia. Droga przez Zalew Szczeciński upłynęła nam przy mżawce, burych chmurach i mordewindzie, więc nawet nie było okazji wypróbować żagli. Za to w marinie w Świnoujściu, gdy tylko zacumowaliśmy i Wiesiek rozpiął przeciwdeszczową plandekę nad kokpitem - natychmiast przestało padać.
Mieliśmy małą zagwozdkę co do dalszej drogi - prognozy na najbliższe dni wieściły 6 - 7 B z kierunków zachodnich, a więc silny wiatr, dużą falę i generalnie nieprzyjemne doznania. Na drugiej szali był minimum trzydniowy postój w Świnoujściu, na który nikt nie miał ochoty. Przeważył korzystny kierunek wiatru i następnego dnia po obiedzie oddaliśmy cumy kierując dziób na Bornholm. Muszę stwierdzić że prognozy potwierdziły się w stu procentach. Wiatr, przy brzegu słabszy, w miarę oddalania się od lądu szybko stężał do solidnej piątki, a potem szóstki, zmuszając nas do założenia dwóch refów na grocie. W nocy podmuchy zaczęły podchodzić pod 7, zdecydowałem pod koniec mojej wachty podrolować nieco foka. Fala urosła i rzucało nami porządnie, jakieś ptaszę z tęczowym ogonem pazurkami darło ze mnie zjedzonego w ostatniej chwili przed wyjściem w tawernie przy marinie dorsza z frytkami i surówką, wszystko smażone chyba na niezbyt świeżym oleju. Dzielnie walczyłem i obroniłem obiad, ale wiem że nie wszystkim się to udało. Niemniej Ambasador zacnie sobie poczynał na fali i pod skróconymi żaglami pędził niestrudzenie ponad 5 węzłów w kierunku zbawczej osłony Bornholmu. Jest tam wiele portów, ale przy tym kierunku wiatru decyzja była jedna: Svaneke. Dobrze osłonięty od zachodu, dobrze nam znany port. Zawinęliśmy tam o 10.30 3 lipca, po szybkim śniadanku do koi i odsypianie trudów drogi. Od razu zarządziłem też postój w Svaneke na kolejny dzień, jako że miało wciąż mocno dmuchać a dość miałem (jak na razie) heroicznej walki z żywiołem.
Po południu, wyspani i odświeżeni po prysznicu, poszliśmy na spacer po miasteczku, zaś kolejny dzień przywitał nas pięknym słońcem. Po śniadaniu wypożyczyliśmy rowery i wybraliśmy się na wycieczkę w głąb wyspy, w urokliwy rezerwat Paradisbakkerne (34 km) a potem po obiedzie Wiesiek namówił mnie jeszcze na drugi wyjazd, tym razem w drugą stronę wzdłuż wybrzeża do Listed i z powrotem (razem 14 km). Po powrocie z trudem wszedłem na jacht, stwierdziłem że rower to szatański wynalazek i przysiągłem że więcej go nie tknę nawet małym palcem u stopy, przynajmniej na tym rejsie.
Kolejne dni to już ładna, przeważnie słoneczna pogoda i umiarkowane wiatry z różnych kierunków, czasami nawet z korzystnych. Zaliczyliśmy najpierw Christianso (12 mil, 2.5 godziny ze Svaneke na żaglach, 3B z półwiatru), następnego dnia wieczorem pierwszy postój w Szwecji: dotarliśmy (trochę na żaglach trochę na silniku, 42 mile) na Utklippan, maleńką wysepkę (właściwie dwie wysepki) wysuniętą jakieś 20 mil w morze na południe od wschodniego krańca Zatoki Hano. Bardzo urokliwe miejsce, na południowej wysepce znajduje się basen jachtowy (toaleta w budce z "serduszkiem", brak wody) zaś wysepka północna to latarnia morska (obecnie nieczynna) oraz kilka budynków w których mieszka ekipa ornitologów znakujących ptaki. Z wyspy południowej na północną można się przedostać łodzią wiosłową która stoi sobie przywiązana w marinie. Przeprawiliśmy się więc na drugą stronę i w nagrodę mogliśmy wejść na latarnię morską i stamtąd podziwiać piękne widoki, a także zamienić kilka słów z ornitologami.
Z Utklippan ruszyliśmy w kierunku nieco bardziej stałego lądu i przy prawie bezwietrznej pogodzie, cały czas silnikując, po niecałych 4 godzinach stanęliśmy w miejskiej marinie w Karlskronie. Karlskrona to jedyna większa miejscowość odwiedzona przez nas w czasie tego rejsu (no, nie licząc Świnoujścia), królewskie miasto z wojskowymi tradycjami - niegdyś twierdza - oraz do tej pory miejsce stacjonowania szwedzkiej marynarki wojennej. Widać to zresztą było przy podejściu, w oddali groźnie majaczyły kadłuby nowoczesnych okrętów o futurystycznych kształtach. Tuż przy marinie znajduje się bardzo ciekawe Muzeum Marynarki Wojennej (Marinmuseum, otwarte codziennie od 10 do 18, wstęp wolny), w którym niewątpliwie największe wrażenie robi HMS Neptun, szwedzki okręt podwodny z lat 80 zeszłego wieku. który można obejrzeć z zewnątrz i wejść do środka. Poza tym jest mnóstwo innych wystaw i dodatkowych informacji, jeśli tylko ktoś ma czas i ochotę spokojnie może tam spędzić kilka godzin.
Z Karlskrony udaliśmy się szlakiem między wyspami do Ronneby (22 mile, 5.5 godziny cały czas na silniku), po drodze przechodząc most obrotowy Hasslo. Most otwierany jest w sezonie o każdej pełnej godzinie od 8 do 20, ale na żądanie: obsługę mostu należy wcześniej telefoniczni powiadomić o chęci przejścia. My byliśmy jedynym jachtem który przechodził o 19.00.
Ronneby stanowiło w zasadzie punkt zwrotny rejsu: od tej pory dziób skierowaliśmy na południe i rozpoczęliśmy powrót do kraju. Pierwszym punktem tego powrotu była wyspa Hano, od której nazwę bierze cała zatoka. Wyspa (właściwie wysepka) położona nieco na wschód od półwyspu Listerlandet to niezwykle urokliwe miejsce które gorąco polecam każdemu kto będzie w tamtych stronach. Przepiękne krajobrazy, dzika natura, urocze miasteczko położone przy porcie, dziko żyjące stada danieli, latarnia morska spod której rozciąga się wspaniały widok, a przede wszystkim poczucie oderwania od świata i jego problemów - to wszystko tworzy unikalny klimat który warto poczuć.
Z Hano popłynęliśmy do Simrishamn, małego miasteczka leżącego na zachodnim skraju zatoki (32 mile, 6.5 godziny, cały czas na silniku). Tam stanęliśmy przed wyborem: wracać przez Bornholm czy przez Sassnitz. Pomimo dłuższych rozważań i debat od początku wiedzieliśmy, że skończy się na Sassnitz. Oczywiście głównie ze względu na prognozy, ale także i tradycję, że każdy rejs w którym wypływamy ze Świnoujścia musi zahaczyć o Sassnitz.
Przelot do Sassnitz (79 mil, 19 godzin, równo po połowie silnik i żagle) był żeglarsko chyba najciekawszy w tym rejsie. Najpierw godzinę odchodziliśmy od lądu na silniku w prawie bezwietrznej pogodzie. Potem dmuchnął rześki wiaterek z baksztagu więc kontrolnie rozwinęliśmy genuę i okazało się że silnik można odstawić. Za chwilę praktycznie momentalnie wiatr ucichł i obrócił z przeciwnego halsu z pełnego bajdewindu, więc jazda grot do góry! Tymczasem rześki wiaterek zaraz stężał i już trzeba było refować i grota i genuę. Nie dość mu było tego stężenia, zaczął ostrzyć tak że pełny bajdewind stał się zaraz ostrym bajdewindem, a potem to już bezradnie patrzyliśmy jak nasz kurs z Sassnitz zmienia się powoli na Świnoujście, a potem na Ronne na Bornholmie albo (jakby iść dalej) to na Kołobrzeg. Nic jednak nie można było zrobić, przeciwny hals praktycznie zawróciłby nas z powrotem, a iść do Sassnitz na silniku pod silny wiatr i rosnącą falę - absurd. Pozostawało liczyć na Neptuna i prognozy pogody które obiecywały odkrętkę wiatru na zachód. Faktycznie po jakimś czasie wiatr zaczął się odkręcać, kurs z Kołobrzegu wrócił na Świnoujście i pomału zaczęliśmy ten wariant (darować sobie Sassnitz i iść bezpośrednio do Świnoujścia) na poważnie rozważać. Jak już byliśmy zdecydowani, to figlarz Neptun wyłączył wiatr. Na to my żagle w dół, silnik i do Sassnitz! I tak sobie szliśmy spokojnie, aż na horyzoncie zaoczyłem jakieś kształty, które przez lornetkę okazały się farmą wiatraków. Sprawdziłem na mapie na plotterze - nic tam nie powinno być. A było. Na szczęście w telefonie miałem zainstalowaną próbną wersję Navionicsa z bieżącymi mapami i ten dopiero, po odpowiednim powiększeniu, pokazał obszar zastrzeżony otoczony pławami kardynalnymi. Wiedząc już jak mamy płynąć odetchnęliśmy z ulgą i żeglowaliśmy beztrosko dalej. Im bliżej byliśmy tym jaśniej było widać, że farma jest dopiero w budowie i sporo już gotowych podstaw czeka na osadzenie kolumn i turbin. AIS pokazywał spore skupisko jednostek, widzieliśmy platformy z dźwigami i inne statki techniczne. Pierwszą kardynałkę, północną, minęliśmy "po skórce", w odległości około kabla. Zbliżył się do nas statek ochrony i obserwował jak przechodzimy. Za to przed drugą kardynałką (zachodnią) dostrzegliśmy że inny statek ochrony (kręciło się ich tam kilka) wali prosto na nas. Podjechał, stanął nam burtą przed dziobem i zatrąbił. Za chwilę odezwał się na UKF i zostaliśmy grzecznie, acz stanowczo poproszeni o trzymanie się minimum 1.5 mili od pław kardynalnych. Aby się odpowiednio oddalić musieliśmy nadłożyć jeszcze sporo drogi i zanim ostatecznie ominęliśmy wiatraki (cały czas czujnie śledzeni z tyłu przez statek ochrony) zrobiła się już późna noc. Wiatr obrócił się już na tyle na zachód że znów można było postawić żagle, ale nad ranem czekała nas jeszcze jedna niespodzianka: grupa statków kładąca podwodny kabel wysokiego napięcia z lądu do budowanej farmy. A jeden z tych statków na AIS-ie oznaczony jako "Guard". Oczywiście idealnie na naszym kursie. Na szczęście do Sassnitz było już niedaleko, więc zwinęliśmy genuę i na diesel-grocie skierowaliśmy się prosto do portu, omijając problematyczny obszar. W Sassnitz zacumowaliśmy o 5.15 rano i po porządnej jajecznicy poszliśmy spać. Gdy się obudziliśmy niebo było mocno zachmurzone i właśnie zaczynał padać deszcz. Nie zepsuło nam to humorów jako że i tak mieliśmy plan zostać do jutra ze względu na silny wiatr w nocy. Wiesiek znów rozłożył prowizoryczny tent który tym razem spełnił swoją rolę: lało od wczesnego popołudnia do późna w nocy. Cóż robić w Sassnitz w taką pogodę? Udaliśmy się do najbliższej księgarni i zakupiliśmy trochę książek, po czym przystąpiliśmy do intensywnej lektury, przerywanej grą w kierki, scrabble oraz chóralnym śpiewem gregoriańskim. Książki się skończyły, deszcz dalej padał więc tuż przed zamknięciem księgarni zdołałem dokupić jeszcze jedną. Nasyceni taką porcją kultury poszliśmy grzecznie spać.
Rano spoza chmur zaczęło wyglądać słońce. Odczekaliśmy do 11 i ruszyliśmy. Wiatr jeszcze silny ale z kierunku SW dał nam szybki i przyjemny baksztagowy przelot na samym foku do Świnoujścia (41 mil, 9.5 godziny, praktycznie wszystko na żaglach).
Ze Świnoujścia do Stepnicy wyruszyliśmy już w pięknej, wyżowej pogodzie, praktycznie bezwietrznej. Zahaczyliśmy o Trzebież, gdzie zjedliśmy obiad w tawernie "Sailor" (ja tradycyjnie zupę rybną i dorsza). Niestety sam port, dawny dumny Centralny Ośrodek Żeglarstwa, przedstawia sobą opłakany widok. Po zawirowaniach i sporach między właścicielem a dzierżawcą można powiedzieć że ośrodek upadł. Z dawnych jachtów nie ma już praktycznie nic - nie widziałem "Kapitana Bolińskiego" ani "Głowackiego" (może pływają, oby, choć czytałem że ostatnio "Głowacki" się podtopił), "Śmiały" stoi smutno bez masztów a "Jurand" to ruina już od kilku lat.
My jednak nasyceni dobrym jedzeniem zostawiliśmy ten smutny obraz za rufą i po godzinie staliśmy już w Kanale Młyńskim w Stepnicy, kończąc naszą dwutygodniową przygodę.
Statystyki rejsu:
- przepłynęliśmy łącznie 387 mil morskich w czasie 95 godzin, co daje średnią prędkość 4.1 węzła,
- z tego 46 godzin na żaglach, 49 na silniku,
- odwiedziliśmy dziesięć portów (Świnoujście, Svaneke, Christianso, Utklippan, Karlskronę, Ronneby, Hano, Simrishamn, Sassnitz oraz Trzebież) w czterech krajach (Polsce, Danii, Szwecji i Niemczech).
Rok 2024
Rok 2022
Rok 2021
Rok 2019
Rok 2017
- "Ambasadorem" na Zatokę Hano
Rok 2015
- Wrześniowy rejs Ambasadorem do Kłajpedy
- Ambasadorem dookoła Gotlandii w regatach Sailbook Cup 2015
- Majowy rejs Ambasadorem z Trzebieży do Górek Zachodnich
Rok 2014
Rok 2013
Rok 2012
- Szwedzka Wyprawa Etap II
- Szwedzka Wyprawa Etap I - VI Rejs Weteranów "Sztokholm Lewym Halsem"
- Rejs dookoła Zelandii
Rok 2011
- Wokół Peloponezu
- Ambasadorem na Morze Północne Etap III
- Ambasadorem na Morze Północne Etap II
- Ambasadorem na Morze Północne Etap I
- Ambasadorem dookoła Uznam
- Klubowy kurs na stopień sternika jachtowego PZŻ
Rok 2010
- MÓJ PIERWSZY REJS Trzebież - Bornholm - TrzebieżZ notatnika Martusi :)
- Ambasadorem na Rugię i Bornholm
Rok 2009
- Wokół Bornholmu na Ambasadorze
- Ambasadorem po Zalewie Szczecińskim i wokół Uznam
- Ambasadorem z Gdańska do Szczecina
Rok 2008
Rok 2007
Rok 2005
Rok 2004
Rok 2003
- Z rejsu sylwestrowego 2003/2004 na jachcie "Joseph Conrad"
- Rejs do Lubeki 2003 r.
- Z rejsu na jachcie "Śmiały" do Irlandii
- Przerwany rejs
- Pierwszy rejs po morzu dodatek do artykułu "Przerwany resj"
- Z rejsu po Karaibach